Stawianie anarchizmu z głowy na nogi

Zapewne wielu i wiele z was, podobnie jak ja, spotykało się z kompletnym
brakiem zrozumienia dla idei i ruchu anarchistycznego. Dotyczy to nawet
osób uważających się za anarchistów. Brak świadomości co do istoty tego,
czym jest anarchizm, za czym się opowiada, przeciwko czemu jest itd.
prowadzi często do idiotycznych nieporozumień i jałowych sporów.
Postaram się krótko spisać kilka uwag na ten temat.

Anarchizm to przede wszystkim ruch społeczny

Kiedy sięgamy po pierwsze lepsze opracowanie dotyczące anarchizmu,
najczęściej trafimy tam na mniej lub bardziej krytyczne analizy poglądów
osób, które uważane są za głównych myślicieli anarchizmu. Przejawiają
się zawsze te same nazwiska – Godwin, Stirner, Proudhon, Bakunin,
Kropotkin, Malatesta, w nowszych publikacjach pojawi się także Bookchin
albo nawet Chomsky. W lepszych opracowaniach pojawi się także Emma
Goldman. Czytając tego rodzaju teksty odnosimy wrażenie, że anarchizm to
głównie filozofia polityczna, zbiór mniej lub bardziej oderwanych od
rzeczywistości pomysłów panów w długich brodach, którzy rozprawiali na
temat idealnego, utopijnego społeczeństwa.

Jest to postawienie anarchizmu na głowie. Choć nie da się zaprzeczyć
wpływowi jakie te osoby wywarły na ruch anarchistyczny, to, jak zauważył
zresztą sam Kropotkin, anarchizm jest przede wszystkim ruchem
społecznym, ruchem ludzi, kobiet i mężczyzn, poddanych władzy,
wyzyskowi, targanych rozpaczą i spychanych w nędzę materialną i duchową.
Sprowadzanie anarchizmu do pożółkłych papierów kilku mędrców, to
czynienie z żywego ruchu zatęchłej trupiarni. Niektórzy mają ambicje
ścigać się z marksizmem czy liberalizmem na płaszczyźnie intelektualnej,
kto więcej ksiąg napisał i kto jest bardziej szanowany w murach
akademii. To jest zupełnie ślepa uliczka. Bakunin sam stwierdził, że
Marks był lepiej obeznany w sprawach teoretycznych. Mimo to mylił się w
wielu bardzo istotnych kwestiach praktycznych. Teoria jest istotna, ale
czynienie z anarchizmu nurtu głównie teoretycznego jest absurdem, bo
anarchizm akurat najsilniejszy w teorii nie był i pewnie nie będzie.

Siła anarchizmu bierze się z praktycznych rozwiązań, które do dziś
zadziwiają teoretyków. Anarchiści pisali własny Kapitał nie w
londyńskiej bibliotece, ale na ulicach Barcelony i kolektywach
rolniczych Aragonii. Działa ten ruch bowiem zgodnie z powiedzeniem “specjaliści
mówią, że coś jest niemożliwe i wtedy przychodzi ktoś, kto o tym nie wie
i to robi”. Teoretycy zarządzania twierdzili, że nie ma możliwości
budowy dużej organizacji bez rozbudowanej biurokracji.
Anarchosyndykaliści zrzeszeni w IWA-AIT pokazali, że jest to jednak
możliwe.

Wielu socjaldemokratów nawet dziś mówi, że trzeba czekać aż państwo
coś załatwi czy zrobi za nas, bo “od tego jest”. Anarchiści nie mają
żadnych złudzeń co do państwa i podejmują wiele inicjatyw nie oglądając
się na nie. Dlatego, nawet w tych czarnych dniach dla całej lewicy w
Polsce, to anarchiści mają stosunkowo dobre, jak na obecne warunki,
zaplecze materialne. Pewien wierzący socjaldemokrata zarzucił
anarchistom, że demoralizują ludzi rozdając biednym jedzenie w formie
akcji Food Not Bombs, podczas gdy POWINNO to robić państwo. Tymczasem
powołaniem państwa wcale nie jest pomoc ludziom, ale trzymanie ich w
ryzach. Jeśli czasem pomaga, to tylko dlatego, że klasa rządząca boi się buntu
społecznego, albo potrzebuje zdrowej i wykształconej siły roboczej
dostarczanej na rynek pracy. Uzależnianie się od kaprysów biurokracji
państwowej i brak rozbudowanego niezależnego zaplecza organizacyjnego to
głupota i oddawanie pola przypadkowym siłom kontrolującym państwo.

Dziesiątki i setki inicjatyw oplatających świat są związane lub
wychodzą z ruchu anarchistycznego albo są nim inspirowane. Tak też było i
dawniej. To anarchiści współtworzyli ruch robotniczy od samego
początku. Nie przesadzając z hiperekonomizmem wielu marksistowskich
odłamów, anarchiści wprowadzali do ruchu pracowniczego na dziesiątki lat
przed tzw. falą kontrkultury i “nowej lewicy” lat 60. wątki
ekologiczne, albo, jak dziś byśmy je nazwali, feministyczne, walczyli z
rasizmem w ruchu robotniczym, tworząc wspólne “kolorowe” związki
zawodowe itd. W ramach ruchu anarchosyndykalistycznego rozwijano
koncepcje przemysłu na małą skalę, “zielonego syndykalizmu”. To wszystko
rozwijało się w łonie ruchu robotniczego, w tej jego części na którą
mieli wpływ anarchiści, gdy zarówno socjaldemokracja, jak i komuniści
byli w większości zaczadzeni wizjami scentralizowanej
hiperindustrializacji i jednocześnie coraz bardziej militaryzowali swój język.

To anarchistki hiszpańskie, o czym zawsze będę przypominał, stworzyły
silną rewolucyjną organizację kobiecą, która była gotowa zbrojnie
walczyć o swoją wolność i godność. W latach 30. – kiedy większość
organizacji lewicy była zdominowana przez facetów w typie macho.

Przykładów można podawać wiele. Anarchiści więc byli pionierami
zagadnień, które dziś na lewicy wydają się być oczywistościami. I nie
dokonywali tego podawani za przykład bez końca teoretycy anarchizmu, ale zwyczajni
szeregowi aktywiści i aktywistki, których nazwisk już dziś nikt nie
pamięta.

Tak więc, dobre opracowanie anarchizmu musi rozpoczynać się i
zawierać przede wszystkim opis anarchizmu jako ruchu społecznego, a nie
koncentrować się jedynie na teoretykach, czy jak to jest w niektórych
książkach – artystach. Także aktywiści anarchistyczni nie powinni czuć
się gorsi (a czasem odnoszę takie wrażenie, tak się czują), tylko dlatego, że anarchizm
mało zaznaczył się w rozwoju dysput teoretycznych. Libertarianie i
marksiści potrafią godzinami i latami rozprawiać o swoich świętych
tekstach. Pokazują czasem swoją wyższość, bo “doskonale zrozumieli
istotę rzeczy”, albo z zupełnie niezrozumiałego powodu twierdząc, że ich
ideologia “nie jest ideologią, ale nauką” i dlatego wszyscy pozostali
powinni ukorzyć się przed takim ostatecznym argumentem. Walka o to czyja
teoria jest bardziej naukowa osiąga czasami poziom groteski.

Anarchizm, może właśnie dzięki temu, że nie posiada nadmiernie
rozbudowanej teorii, nie stara się stworzyć idealnie domkniętego,
wszystko wyjaśniającego systemu filozoficznego czy naukowego, może
właśnie dlatego uniknął wielu pułapek. Nie oznacza to oczywiście pogardy
do nauki, czy pracy teoretycznej. Oznacza to jednak wezwanie do
jedności teorii i praktyki. Aby jednak ocenić prawdziwe znaczenie i
dokonania anarchizmu, należałoby przede wszystkim przestudiować historię
ruchu, a dopiero w drugiej kolejności można zapoznać się z klasykami.
Anarchizm jest bowiem przede wszystkim ruchem społecznym, a dopiero
potem filozofią polityczną.

Anarchizm, czyli rozproszenie władzy

W dyskusjach, zwłaszcza z tzw. “libertarianami”, a mówiąc po ludzku,
skrajnymi liberałami ekonomicznymi, którzy zawłaszczyli niedawno pojęcie
libertarianizmu utożsamianego dotychczas z anarchizmem (w tym zwłaszcza
jego socjalnymi odłamami), przewija się często argument, że
prywatyzacja jest najlepszą drogą do wolności, ponieważ rzekomo prowadzi
do ograniczenia a nawet “likwidacji państwa”. Anarchiści uważają to za
absurd. Nie jest bowiem istotna forma prawna, ale rzeczywiste stosunki
władzy. Przejęcie kontroli nad danym zasobem przez biurokratów
prywatnych z rąk biurokratów państwowych nie tylko w relacjach władzy
niewiele zmienia, ale nawet może pogłębić jej koncentrację. Prywatyzacja
już w samej nazwie zakłada wykluczenie, ustanawia monopol posiadania, a
w warunkach istnienia państwowego prawa własności – monopol państwowo
ustanowiony i wspierany. Z użytkowania danego zasobu wykluczeni w
momencie prywatyzacji pozostają biedniejsi i często średniozamożni. Np.
prywatyzacja lasu oznacza, że może z niego korzystać, jak za dawnych lat,
“książę pan”, może go nawet spalić, jeśli chce, ale mieszkańcy
okolicznych wsi nie mogą zbierać chrustu.

W dodatku zapominamy, że prawo własności, jego definicję musi
wymuszać jakiś aparat przymusu, tak więc poza pojedynczymi teoretykami,
większość “libertarian” to tzw. minarchiści, którzy wcale nie chcą
likwidacji państwa, tylko zależy im na tym, aby państwo chroniło akurat
te interesy, które są dla nich ważne (czyli w efekcie nie różnią się od
pozostałych etatystów, kłócą się tylko o to czym państwo powinno, a czym
nie powinno się zajmować). W tym przypadku chodzi o ochronę prawa
własności, więc postulują pozostawienie państwowego aparatu represji i
likwidację wszystkich innych agend rządowych z socjalnymi na czele. Cóż
to za wolnościowość – pytają anarchiści – kiedy zostawia się nietkniętą
pałę policjanta, a nawet ją się wzmacnia i jednocześnie likwiduje
szpitale. I to w sytuacji, kiedy ludzie okradzeni z owoców swojej pracy
przez kapitalistów za pomocą państwowo ustanowionego prawa własności, nie
są w stanie się utrzymać? Jaki w tym sens? Anarchiści jeśliby już
chcieli ograniczać państwo to z wręcz przeciwnej strony – zaczynaliby od
zmniejszenia aparatu represji.

Ale skrajny liberalizm nie widzi całości problemu, tylko jeden jego
element; nie źródła, lecz skutki. Jeśli zacznie likwidować tzw. socjal,
utrzymując nierówności społeczne, to jednocześnie będzie musiał wzmocnić
instytucje aparatu represji, bo ludzie zaczną się buntować ze względu
na brak dostępu do usług publicznych, pojawią się coraz częstsze
naruszenia własności prywatnej i wolność skończy się pałowaniem i
strzelaniem do zdesperowanych ludzi, tak jak to miało miejsce jeszcze
nie tak dawno temu w Europie i wciąż ma miejsce w krajach tzw. Południa.
Akcja wywołuje reakcję. Decyzje mają swoje konsekwencje, nie zawsze
zgodne z założeniami teoretyków.

Anarchiści nie lubią podatków, biurokracji, centralizacji. Ale
państwa nie zlikwiduje się ograniczając podatki dla bogatych, jeśli nie
zlikwiduje się przyczyn istnienia państwa – nierówności
polityczno-ekonomicznej. Zauważmy, że tam gdzie jest największa
nierówność, tam państwo jest najsilniejsze, żeby tej nierówności bronić.
Korea Północna to idealny przykład skrajnej nierówności. Tam nawet nie
musi być podatków, bo państwo i tak bierze, co chce. Natomiast jeśli
ograniczamy podatki tak, żeby służyły bogaceniu się jednych, a
biednieniu pozostałych, to nie jest to żadne likwidowanie państwa, tylko
dawanie większej władzy bogatym i możnym tego świata. Skrajni
liberałowie zdają się nie rozumieć, że kapitał to skoncentrowana władza.
Kto ma kapitał ma władzę, a pozostawianie bogactwa w rękach bogatych
nie likwiduje władzy, ale ją wzmacnia. To, co bogaty zaoszczędzi na
podatkach, będzie mógł przeznaczyć na przekupienie polityków, żeby
wierniej mu służyli, albo wynajęcie lepiej uzbrojonych ochroniarzy,
którzy będą wymuszali posłuszeństwo. Państwo także posiada władzę nie z
abstrakcyjnego nadania boskiego, ale przede wszystkim dlatego, że
posiada skoncentrowany kapitał, którym może dysponować. Koncentracja
kapitału zawsze prowadzi do koncentracji władzy. System, który tego nie
uwzględni jest skazany na powielanie błędów poprzedników.

Tak więc nie tyle należy “zmniejszać podatki”, co zlikwidować państwo
i wszelką skoncentrowaną władzę, w tym ekonomiczną. Rozproszyć ją wśród
ludzi, aby mogli decydować o swoim życiu. Wtedy w sytuacji równości i
wolności ludzie będą sami decydować na co przeznaczyć wspólne środki i
podatki przymusowe staną się zbędne. Nie inaczej. Obecnie zaś w sytuacji
kiedy bogactwo jest transferowane od biednych i średniozamożnych do
posiadaczy i zarządców skoncentrowanego kapitału, większości ludzi nie
będzie często stać, żeby samemu utrzymać usługi publiczne, które są
niezbędne do funkcjonowania danych społeczności. To kapitał, zwłaszcza
finansowy, w efekcie decyduje co, gdzie i jak się produkuje, ponieważ to
on dysponuje skoncentrowaną siłą ekonomiczną. Gdyby przedstawić rynek w
kategoriach politycznych – ten, kto posiada dużą władzę ekonomiczną ma
przykładowo 100000 głosów, a zwykły zjadacz chleba od 1 do 10 głosów, w
zależności od stanowiska. W dodatku skoncentrowany kapitał posiada
często w swoich rękach środki nie tylko produkcji, ale także kontroluje
kanały dystrybucji. Ma także ogromne możliwości wpływu na oczekiwania
konsumentów za pomocą propagandy, zwanej czasem dla niepoznaki reklamą i
PR. Takich środków na propagandę nie posiadają nawet rządy. Dla
przykładu – Microsoft na promocję swojego najnowszego systemu
operacyjnego Windows 8 przeznaczył 1,5 miliarda dolarów. W tej sytuacji
mówienie o demokracji na rynku, albo twierdzenie, że to “ludzie
decydują”, jest żałosną próbą zamaskowania realiów i stworzenie pozorów,
że ludzie mają równy wpływ na rzeczywistość.

Dodatkowo anarchizm czasami jest wulgaryzowany i sprowadzany do
prymitywnego antyetatyzmu. Tymczasem anarchizm, wbrew pozorom, nie
sprowadza się do ideologii antypaństwowej. Anarchizm oznacza zaś
sytuację “bez władzy”, a nie “bez państwa”. Państwo jest tylko jedną z
wielu form koncentracji władzy polityczno-ekonomicznej. Nie ma więc dla
anarchistów w efekcie żadnego znaczenia czy prawo wymusza prywatny
ochroniarz (często bardziej nawet brutalny) czy państwowy policjant; czy
posłuszeństwo wymusza “głowa rodziny”, czy grupa uzbrojonych bandytów.
Dlatego anarchizm, w przeciwieństwie do libertarianizmu skupiającego się
niemal wyłącznie na kwestiach ekonomicznych i sprowadzających niemal
wszystko do gospodarki i praw własnościowych, jest ideą znacznie szerszą
i ogarniająca różne kwestie życia społecznego.

Anarchizm jest wielkim propagatorem wolności umów, ale te umowy muszą
być dokonywane pomiędzy równymi i wolnymi jednostkami, czy grupami. W
sytuacji nierówności społeczno-ekonomicznej nie ma mowy o żadnej
wolności umów. W sytuacji kiedy jedni posiadają władzę a inni nie, gdy
jedni mogą sobie wynająć lepiej uzbrojoną agencję ochrony, bo mają na to
środki, a inni nie, nie ma mowy o żadnej wolności. Umowa zawarta pod
przymusem, także pod przymusem popadnięcia w biedę lub w sytuacji groźby
śmierci głodowej w razie jej nie zawarcia, jest nieważna i żaden
anarchista nie przywiązuje do niej wagi.

Anarchiści także nie uznają żadnych praw narzucanych im z góry, przez
historię czy tradycję, wspólnotę religijną, państwo, czy firmę
ochroniarską. Nie ma tu żadnego znaczenia czy to będzie prywatna czy
państwowa władza. Uważają oni bowiem, że tylko takie ustalenia są ważne,
w których podejmowaniu brali udział lub na które wyrazili zgodę. Żadne “święte prawa własności” i inne tego rodzaju
quasi-religijne bzdury ich nie dotyczą, bo to nie oni brali udział w ich
stanowieniu, ani nie mają wpływu na ich ewentualną zmianę. Ba,
większość ludzi nie brała udziału w tworzeniu tychże “świętych” praw i
nikt nie pytał ich, czy się zgadzają akurat z taką ich definicją. Dlatego
anarchiści uważają, że ludzie powinni decydować na drodze czy to
konsensusu, czy innych rozwiązań takich jak demokracja bezpośrednia o
prawach, którym będą podlegać. W dodatku zawsze uważają, że mogą ogłosić
secesję i odejść z danej grupy czy wspólnoty, jeśli stanowione w niej
prawa im nie odpowiadają. Oczywiście wtedy godzą się z faktem, że wraz z
obowiązkami tracą także przywileje związane z uczestnictwem w takiej
grupie.

Tak więc anarchiści wraz z państwem domagają się likwidacji
wszystkich opresyjnych instytucji i praw, które czynią z ludzi
poddanych.

Anarchizm społeczny i indywidualistyczny

Anarchizm dzieli się na dwie tradycje – anarchizmu społecznego i
anarchizmu indywidualistycznego. Anarchiści społeczni uważają, że
jednostka, jakkolwiek niepowtarzalna, nie może istnieć w oderwaniu od
kontekstu społecznego i dlatego ważne jest to, jak funkcjonuje otoczenie
społeczne w którym jednostka się znajduje. Anarchiści społeczni dążą za
pomocą zbiorowych wysiłków do zmiany społecznej w kierunku
wolnościowym. Anarchiści indywidualistyczni mają bardzo różne opinie na
ten temat, ale generalnie uważają, że całe społeczeństwo jest ze swej
strony opresyjne, dlatego jednostka powinna mieć zapewnione jak
najwięcej swobody. Nie jest jednak do końca jasne, jak społeczeństwo ma
tę swobodę zapewnić jednostce, skoro ze swej natury jest opresyjne.
Niektórzy indywidualiści popadają z tego powodu w eskapizm i albo
próbują budować (pozornie) wyizolowane od reszty społeczeństwa
“wspólnoty indywidualistów”, albo wręcz idą na “emigrację wewnętrzną”.
Część popada w nihilizm i wypowiada wojnę całemu społeczeństwu jako
takiemu – z tego nurtu wyszło kilku terrorystów. Kropotkin zabawnie
opisywał francuskich anarchoindywidualistów z którymi miał styczność,
jako brodatych studentów rzucających bomby, gdzie popadnie bez ładu i
składu i przeciwstawiał ich dużemu ruchowi anarchosyndykalistycznemu w
Hiszpanii, który potrafił wywrzeć realny wpływ na rzeczywistość.

Inni indywidualiści godzą się, że nie istnieje wolność absolutna
jednostki i próbują na tyle na ile to możliwe poszerzyć pole
indywidualnej wolności w społeczeństwie i często zbliżają się w praktyce
do anarchistów społecznych.

Generalnie jednak anarchizm indywidualistyczny jest kierunkiem
głównie teoretycznym. Sam ze swojej natury nie jest skłonny do
tworzenia, czy brania udziału w dużych ruchach społecznych, dlatego jest
skazany na marginalizację i ogranicza się do roli “strażnika świętego
ognia indywidualnej wolności” i napominanie wszystkich innych, którzy
ich zdaniem ten święty krąg naruszają.

Z mojej perspektywy, mimo całej sympatii dla niektórych
indywidualistów, koncentrowanie się na tym nurcie anarchizmu,
przedstawianego czasem nawet jako równie ważnego, co anarchizm społeczny,
nie ma sensu. Z perspektywy, jaką uważam za najbardziej istotną dla
anarchizmu – perspektywy ruchu społecznego – indywidualizm stanowi
marginalny, głównie teoretyczny prąd, często dość jałowy i
depresyjny, bo nie dający nadziei na ucieczkę z tej “klatki zniewolenia
przez społeczeństwo”. Kilku teoretyków, bez najczęściej żadnych
praktycznych dokonań, nie jest w stanie nawet równać się z dokonaniami
setek tysięcy anarchistów społecznych. Indywidualiści często zajmują
wygodną pozycję recenzenta zza biurka dokonań anarchistów społecznych (i
wszystkich innych nurtów politycznych). To bardzo wygodne i
paternalistyczne stanowisko. Nic konkretnego nie robią, więc sami błędu
nie popełnią, zawsze więc będą mogli uchodzić za nieskalanych przez brud
tego świata świętych, a swoją biernością jedynie wspierając istniejący
porządek.

Anarchizm społeczny nie wierząc w absolutną wolność w oderwaniu od
uwarunkowań społecznych, uważając, że człowiek to istota społeczna, która
od chwili narodzin jest zależna od innych, musi godzić się na
ograniczenia. Natomiast chodzi o dążenie do takiego społeczeństwa w
którym równowaga pomiędzy wspólnotą a potrzebami indywidualnymi jest
zachowana. Nie istnieje idealne społeczeństwo, ale istnieje droga ku
niemu. Współzależność jest częścią naszej ludzkiej kondycji i wcale
nie musi być wszechogarniająco opresyjna. Dlatego anarchiści społeczni
zamiast na wyłącznie krytyce, skupiają się na rozwoju takich form
organizacyjnych w których głos jednostki, na ile to możliwe, jest
znaczący. Z tego powodu istotna jest idea decentralizacji (im mniejsza grupa
podejmuje decyzje, tym bardziej głos jednostki jest słyszalny) i
federalizmu. Dlatego także anarchiści społeczni przyznają jednostce
możliwość secesji z grupy z zapewnieniem mu przynajmniej minimum
środków, aby mógł dalej żyć poza nią.

Nie ma ostatecznego celu

Anarchiści uważani są często za utopistów, ponieważ sądzi się, że
dążą do budowy raju na ziemi, stanu idealnej anarchii. Nic bardziej
mylnego. Anarchizm wcale nie zakłada ostatecznego celu, uważa, że zawsze
będzie wiele do zmiany, że jesteśmy wciąż na drodze ku królestwu
wolności, ale nigdy tam nie dotrzemy.

Ważne jest jedynie to ile udało
nam się dokonać, ile władzy wśród ludzi rozproszyć. Anarchiści proponują
wiele różnych koncepcji ekonomiczno-politycznych, jak może być
zorganizowane lepiej społeczeństwo. Najważniejsze jednak dla anarchisty
jest nie to, żeby jego idealny plan został co do joty wprowadzony w
życie, ale aby to ludzie podejmowali decyzję świadomie o wyborze spośród
kilku możliwych opcji. I żeby zawsze, w razie niepowodzenia danej
koncepcji mogli wybrać inną.

Anarchiści uważają, że ludzie mają prawo do pomyłek i do
eksperymentów, bo tylko tak można dojść do lepszych rozwiązań.
Proponują, ale nie narzucają. W czasie Rewolucji Hiszpańskiej istniał
cały wachlarz rozwiązań funkcjonujących równolegle – jedne gminy działały na zasadach
mutualistycznych, inne likwidowały pieniądz i stosowały zasadę “od
każdego według sił, każdemu według potrzeb”, inni zaś skłaniali się ku
rozwiązaniom anarchokolektywistycznym. Dzięki tej różnorodności ludzie
mogli się uczyć i swobodnie testować różne rozwiązania, wybierając te,
które akurat lepiej im służyły, porzucać projekty, potem do nich wracać
po ich ulepszeniu.

Gigantyczna energia społeczna, która uległa wówczas
wyzwoleniu została stłumiona przez lewicowych i prawicowych etatystów –
frankistów i stalinistów. Ale ujawnienie siły tejże różnorodności już nigdy
nie zostanie wytarty z kart historii. W sprzyjających warunkach, ktoś
tę pracę podejmie na nowo, być może w lepszej formie, bo człowiek nie
zadowala się ochłapami, ale wciąż dąży do pełniejszego rozwoju swoich
możliwości, do wolności i równości. Anarchiści najpełniej wyrażają te
aspiracje.

Xavier Woliński