Upodlenie

selective focus photography of magazines Photo by brotiN biswaS on Pexels.com

„Przyszły lęki i tiki nerwowe. Nie spałam albo budziłam się z krzykiem. Dużo płakałam, kłóciłam się z partnerem. Poszłam do psychoterapeuty, dowiedziałam się, że moje poczucie własnej wartości zostało zdeptane. Pierwsze CV wysłałam po pół roku” – to fragment artykułu Katarzyny Włodkowskiej w Dużym Formacie o skandalicznych warunkach pracy w „najważniejszym piśmie branżowym mediów” Press.

Inny fragment tekstu: „Wymagano od nas bardzo dużo, mieliśmy być najlepsi, ale zarządzanie redakcją odbywało się przez terror i mobbing. Na porządku dziennym były wrzaski i przekleństwa”.

Bardzo ciekawe są też fragmenty dotyczące sytuacji prawnej pracowników:

„Jedna czwarta etatu i ogólne warunki. Drugą ze spółką Presserwis: umowa zlecenie i świadczenie usług „w zakresie – specjalista do spraw reklamy”. Dziennikarze podpisują podobne: ćwiartka etatu to „sumienne i staranne wykonywanie wszystkich obowiązków”. Druga o dzieło mówi o „pisaniu autorskich tekstów”. Jak napisze potem w pozwie prawnik Katarzyny, jej obowiązki w ramach umów były zbieżne i polegały na tożsamych czynnościach. A w takim podziale chodzi głównie o korzyści podatkowe, czyli niższe składki”.

Jeśli ktoś powie, „super, mniejsze składki”, bo po co komu ubezpieczenia, jest też dalszy ciąg, jakie to ma konsekwencje praktyczne:

„Potrzebowała nowej umowy ze względu na zasiłek macierzyński. Jedna czwarta etatu to było wtedy 500 zł. Zasiłek wynosiłby 80 proc. tej sumy.

– Chodziło o moje i dziecka bezpieczeństwo – opowiada Katarzyna i prosi, by nie podawać jej nazwiska. – Łącznie zarabiałam 2500 zł, potrzebowałam wyższego ZUS-u. Zaproponowałam, że po powrocie wrócę na mały etat i zlecenie. Zapewniłam, że po otrzymaniu większego etatu nie pójdę od razu na zwolnienie”.

Ale Skworz obawia się, że Katarzyna – jak argumentuje w trakcie spotkania – „zwariuje lub nie będzie mogła, z powodów zdrowotnych albo własnej niechęci, dotrzymać warunków”. A wtedy „Press” będzie musiał płacić jej na zwolnieniu. Proponuje rozwiązanie: Katarzyna musi pracować przynajmniej do szóstego miesiąca ciąży i podpisać, z datą wsteczną, wypowiedzenie umowy. To będzie zabezpieczenie dla Skworza. Gdyby „zwariowała”, on wykorzysta kwit”.

„Przez całą ciążę stresowałam się, że zwolni mnie na podstawie tego antydatowanego wypowiedzenia – wspomina. – Zrobił to, więc przed rozwiązaniem, zamiast zadbać o siebie, biegałam po ZUS-ach i prosiłam o finansową pomoc.

Tyle wystarczy, choć podobnych historii jest w tym tekście więcej, dlatego zachęcam do lektury całości.

Ile razy jeszcze przyjdzie nam czytać takie relacje? Jako osoba wcześniej przez lata zajmująca się prawami pracowniczymi w tym kraju, w ogóle nie czuję się zaskoczony. Niestety powyższy przykład jest niemal studium przypadku funkcjonowania „Januszeksu”. Tak to właśnie działa i te triki stosowane bywają notorycznie w tego rodzaju firemkach.

Najbardziej zawsze wstrząsa mnie jednak to, że otoczenie daje się tak sterroryzować, że tkwi, czasami latami, w patologicznym układzie. Ludzie tłumaczą sobie (i tak jest w tym tekście), że „szef jest wymagający” i tego rodzaju bzdury. Poniżanie nie ma nic wspólnego z „wymaganiem”. Relacje władzy tworzą same z siebie patologiczne sytuacje, dlatego trzeba aktywnie im przeciwdziałać i kontrować zanim się rozwiną. Od tego jest właśnie samoorganizacja i wsparcie wzajemne pracowników. Formalne w związkach zawodowych, albo nieformalne.

Wydawałoby się, że przecież „białe kołnierzyki”, a zwłaszcza dziennikarze są wykształceni, a więc powinni mieć wiedzę i umiejętności, żeby sobie z takimi sytuacjami radzić. Nic bardziej mylnego. Już wcześniej pracując także w mediach zauważyłem, że „białe kołnierzyki” są jeszcze bardziej podatne na manipulacje i zastraszanie niż „niebieskie kołnierzyki”.

Dlaczego? Otóż rządzi tutaj indywidualizm posunięty często do granic absurdu. Każdy próbuje sam sobie być sterem, żeglarzem i okrętem, więc zrzeszyć się tu jest trudniej. Każdy uważa, że może liczyć głównie sam na siebie, a honor mu nie pozwala się przyznać do porażki, jaką jest praca na takich warunkach. Dodatkowo szefostwo każdemu z osobna wmawia, że „on będzie kolejną gwiazdą dziennikarstwa, zarządzania, czy marketingu”, musi tylko ciężej pracować i nie zwracać uwagi na innych, słabszych, którzy są mieleni w procesie wyciskania kolejnych pracowników jak cytryn. Sami się oszukują, że im się akurat uda, bo przecież są naturalnie lepsi od innych.

Stąd dojmujący brak solidarności, utrudniający lub nawet niweczący niejedną próbę zorganizowania takiego środowiska. I jednocześnie daje to pole do działania takim właśnie „wymagającym szefom”. Wymagającym od pracowników totalnego poddaństwa i posłuszeństwa do bycia workiem treningowym. Upodlenia.

Do tego przypadku dochodzi jeszcze inna kwestia. Nagrody przyznawane przez Press są uznawane od lat przez wielu dziennikarzy za „prestiżowe”. W jaki sposób firma tak bardzo urągająca standardom pracowniczym, jak wynika z tekstu, mogła stać się miernikiem sukcesu i fachowości w tym zawodzie? Czy to nie świadczy o samym fachu, skoro sobie obiera taki punkt odniesienia?

Dodatkowo uważa się, że Press „wykształcił” pokolenia dziennikarzy. I czy dziwi nas, że te złamane w swoich miejscach pracy istoty, utrwalały i uzasadniały przez lata Polską Szkołę Zarządzania, jako naturalną? Jak mogłyby inaczej, skoro uznały takich „wymagających szefów” za naturalne środowisko swojego własnego działania? Potem mamy apologetów darwinizmu społecznego w rozmaitych mediach właśnie dlatego, że przeszły taką a nie inną „szkołę życia”. Jak dawna „fala” w wojsku. Ja byłem gnębiony, ty będziesz gnębiony.

Na szczęście tu i ówdzie pojawia się opór i odważni dziennikarze i dziennikarki, które wbrew omercie i groźbie wykorzystania rozmaitych wpływów, jednak krok po kroku wyciągają te patologie na wierzch. To dopiero pierwszy krok, ale mam nadzieję, że nie ostatni. Jeśli się uda, uzdrowi to nie tylko relacje pracownicze w mediach, ale także być może wpłynie na to, jak o relacjach kapitał-praca piszą sami dziennikarze. Skoro wreszcie się odważyli zawalczyć, może także zaczną dopingować do walki inne branże. I zaczną częściej opisywać świat z perspektywy pracownika, a nie właściciela. Może…

Ja osobiście cieszę się, że mam grono wspierających mnie osób, zarówno dobrym słowem, jak i konkretnie w formie wpłat na patronite.pl/wolnelewo dzięki czemu mogę zachować sporą przestrzeń niezależności i braku konieczności poddawania się tego rodzaju patologicznym relacjom.

Każda wpłata i każde dobre słowo są dla mnie większą nagrodą niż jakiś Grand Press. Ponieważ nie tworzę „dla branży”, ale dla was, moich czytelników i czytelniczek. Dlatego podczas lektury oprócz oburzenia, czułem ulgę, że już nie muszę w tym uczestniczyć.

Xavier Woliński