Czy jedni wsadzą drugich?

rear view of a silhouette man in window Photo by Donald Tong on Pexels.com

– W pewnym momencie Donald, który widział, ile jest sporów, stwierdził, że jeśli przez kłótnie damy ciała w kilku najbliższych wyborach, to do władzy wróci PiS, a wszyscy obecni na tej sali, pójdą siedzieć – powiedział Onetowi jeden z członków władz Platformy.

Rozmowa ta odbyła się w kontekście ostatniego posiedzenia zarządu Platformy Obywatelskiej, gdzie dyskutowano, czy popierać Jacka Sutryka w wyborach na prezydenta Wrocławia. Ponoć doszło do sporu o to, m.in. dlatego, że Sutryk znalazł się wśród absolwentów osławionego Collegium Humanum. Ważni urzędnicy wrocławskiego magistratu mogli być blisko związani z samą uczelnią.

Tusk się waha oczywiście nie z powodu moralnych dylematów, ale właśnie z powodu obaw przed popełnieniem błędów. Mają świadomość, że jeśli powinie im się noga i stracą władzę, to PiS nie będzie litościwy.

Do tej pory straszenie PiS-em świetnie nadawało się do dyscyplinowania elektoratu. Teraz, jak się okazuje, Tusk używa tego bata na działaczy partyjnych. Jestem przekonany także, że te argumenty padają w dyskusjach z koalicjantami. Obawa, że przyjdzie PiS i ich wsadzi, będzie rosła z każdym miesiącem.

Warto przy okazji zwrócić uwagę, że działacze PiS już nie tylko teoretycznie, ale całkiem realnie obawiają się tego samego ze strony koalicji. Zwłaszcza w kontekście tego, że sporo materiału mogło zostać na nich z podsłuchów Pegasusa i haków, które zbierał na nich Kamiński z ekipą.

Pytanie, czy w takich warunkach w ogóle można mówić o tzw. demokracji parlamentarnej? Jedną z przewag tego systemu miał być przecież fakt gładkiego przejmowania władzy przez konkurencję polityczną w razie wygranych wyborów. Miało to być spowodowane właśnie brakiem lęku, że zwycięzcy nie powsadzają przegranych, wykluczając ich tym samym z gry.

Obecnie dochodzimy do etapu, w którym obie główne frakcje polityczne boją się, że zostaną wyeliminowane przez konkurentów w którymś z kolejnych rozdań. Czy wobec tego nie pojawi się pokusa, żeby jednak oddalić to niebezpieczeństwo i już władzy nie oddać? Czy w ogóle da się w takich warunkach toczyć zwykłą parlamentarną rozgrywkę?

Od początku parlamentaryzm stoi na kruchych podstawach, ponieważ gra toczy się głównie w środowisku wąskiej elity partyjnych baronów. Lud czasem wzywany jest na scenę, ale głównie po to, żeby dać moc któremuś z dominatorów. Ostatnie wiece dominujących partii przypominają coraz bardziej wiece z krajów autorytarnych, gdzie zwołany tłum ma głównie wyrazić poparcie dla wodza A, albo wodza B. Umiłowanego Prezesa lub Umiłowanego Demokraty.

Moim zdaniem to nie jest przejaw siły, ale postępującej degeneracji tego systemu w jakiś autorytarny reżim. Scena już pod przyszłego Wielkiego Przywódcę jest gotowa. Publika wyćwiczona w oddawaniu hołdów wodzowi. Ktoś w końcu na tę scenę wkroczy i spróbuje zgarnąć całą pulę.

Natomiast w „demokratyczność” naszych elit politycznych, gospodarczych, czy dziennikarskich nie wierzę ani trochę. Jedyną siłą, która mogłaby taki scenariusz zastopować, jesteśmy my.

Xavier Woliński