Konsewatyzm elit

close up photo of a stethoscope Photo by Pixabay on Pexels.com

W sporze o jakość obsługi medycznej w kwestii m.in. patologii ciąży, a także najnowszego frontu o religijnie motywowaną „klauzulę sumienia”, której w ogóle nie powinno być, rolę rzecznika pełni Naczelna Izba Lekarska. Niestety porusza się niczym słoń w składzie porcelany i zamiast łagodzić, jeszcze podkręca atmosferę.

Owszem, jest sporo lekarzy, którzy nie mają poglądów konserwatywnych i te osoby mogą czuć się dotknięte uogólnieniami. Ale sugerowałbym im, żeby te niekonserwatywne poglądy gdzieś znalazły reprezentację, bo najwyraźniej NIL do tego się nie nadaje. Niech założą jakieś stowarzyszenie, które będzie potrafiło wypowiadać się sensowniej w tak delikatnych sprawach, jak zdrowie i życie.

NIL cały czas odgrywa rolę urażonej primadonny. Tymczasem należałoby powiedzieć: tak, w naszym środowisku są zakute konserwy, którym ideologia wyżarła mózg. Z obserwacji bieżącej awantury wynika, że kobiety są najbardziej wściekłe o to, że nie ma żadnego zorganizowanego głosu ze środowiska lekarskiego, który by jednoznacznie je wspierał. Nie chodzi o pojedyncze wypowiedzi, zwłaszcza off the record, lekarzy i lekarek. Chodzi o zorganizowane wsparcie i stawienie oporu wpływowej frakcji konserwatywnej. To trudne, może skończyć się kłopotami w pracy, ale taka jest niestety walka o zmianę dominującej ideologii. Tu chodzi o zdrowie, które jest niszczone w imię konserwatywnej ideologii. Czas się ogarnąć i pokazać, że NIL nie ma monopolu na opinie w tej sprawie, choć sam sobie napisał, ze „reprezentuje głos 200 tys. lekarzy”. Kolejny przykład absurdu działania „demokracji przedstawicielskiej”. Wybraniec na stołku twierdzi, że ma monopol na głos setek tysięcy osób, bez przeprowadzenia choćby referendum wewnętrznego.

Na marginesie tej awantury, mogło zaskoczyć wiele osób to, że lekarze, klasa średnia, bywa mocno konserwatywna. Niestety część, zwłaszcza libków, uważa, że „ludek pobożny jest konserwatywny” i głosuje bo mu „rzucili pińcet plus”, a elity, wykształceni ludzie, to sami „postępowi” i „europejscy”. I teraz szok.

Tymczasem od dawna piszę, że problemem wcale nie jest „konserwatyzm ludowy”, który jest specyficzny, pragmatyczny i rzadko sfanatyzowany. Najgorszy jest konserwatyzm elit, klasośredniowy, z okolic czytelników Do Rzeczy. Tutaj mamy niejednokrotnie prawdziwych fanatyków, w dodatku bardzo wpływowych. Dotyczy to rozmaitych środowisk, nie tylko lekarzy, ale prawników, publicystów, nauczycieli (także akademickich) itd. To oni przez 30 lat nasycali prawodawstwo i snuli narrację w mediach. Przecież zrównanie zarodka z dzieckiem nie zaczęło się w 2015 roku, ale trwa od lat 90. I nie tylko w artykułach w konserwatywnych periodykach, ale w prawodawstwie. To jest tak zakorzenione, że trzeba by dokonać prawdziwej rewolty prawnej, żeby usunąć tego rodzaju sformułowania.

Ciągle lubię przypominać, że jedyne istotne tąpnięcie w poparciu dla PiS, które widać naprawdę wyraźnie na wykresach nastąpiło raz. Po wyroku TK w sprawie aborcji. I wówczas wcale nie odpłynęła od niego klasa średnia, ale osoby zarabiające do 1000 zł na głowę. Konserwatywna klasa średnia będzie przy PiS do końca, ponieważ jej motywacje są czysto ideologiczne i dla niej bez znaczenia jest podnoszenie płacy minimalnej (a wręcz jej się to nie podoba, co widać także w sondażach, ale głosuje mimo tego, bo ideolo prawicowe ważniejsze).

W pewnym sensie to, co widzimy w szpitalach i sądach, w szkołach i kościołach, zostało nam narzucone przez pewną frakcję klasy średniej. Przecież oni w większości są prawnikami, często ze stopniami i tytułami naukowymi od Dudy i Kaczyńskiego począwszy. Niektórzy lubią bagatelizować te stopnie, że niby „przypadkiem dostali”. Nie ma tu nic przypadkowego. To jest część elit duszących nas za gardło, a nie żadni „ludzie z prowincji”, żadni tam robotnicy, czy kasjerki. To jest frakcja elit, która na śmierć i życie walczy z drugą frakcją elit o prestiż, kasę i władzę. Ta druga frakcja wcale nie jest o wiele mniej konserwatywna zresztą. To ona wszak wypracowała między sobą konserwatywny „kompromis”, że aborcja jest zakazana z małymi wyjątkami. To cofało nas do poziomu krajów ultrareligijnych, ale u nas, w rządzonym przez taką czy inną frakcję konserwatywnych elit kraju, uchodzi to nawet do dziś za wyraz „rozsądku”.

Przypominam, że najgłośniej przeciwko temu protestowały kobiety-pracownice z sekcji kobiet Solidarności. I polityczne machloje doprowadziły do jej likwidacji, bo jak to? Kobiety „z ludu” przecież nie mogły mieć odmiennej opinii i podważać wizji, że kobieta to tylko do kościółka chodzi i polityką się nie interesuje.

Mam nadzieję, że wreszcie dzięki tej sprawie ta cała mitologia klasowa upadnie. Działając z tym „zwykłym ludem” nigdy nie miałem tylu problemów ideologicznych, co kontaktując się z przedstawicielami tzw. klasy średniej. Tak jak pisałem, lud działa głównie pragmatycznie, a im wyżej w hierarchii tym większe nasycenie twardogłową ideologią. A na samym szczycie macie przykładowo Zolla i Pawłowicz. Oboje prawnicy, oboje z tytułami profesorskimi.

Xavier Woliński