Libkowe morały a poparcie dla PiS

Dlaczego PiS-owi tak wolno spada poparcie? Sam o tym pisałem już kilkukrotnie, ale pomyślałem sobie, ciekawe jak to widzą tzw. elity intelektualne. Może wreszcie dotarły do sedna problemu? Może czegoś nowego się dowiem? W końcu za to mają płacone na tych uniwersytetach, żeby wiedzieć. Prawda?

W Newsweeku czytam wywiad z prof. Mirosławą Marody, socjolożką z Uniwersytetu Warszawskiego. Podstawowa diagnoza? Otóż: „mamy dziś do czynienia z obniżeniem się, a nawet rozpadem, dotychczasowych ram moralnych”. Aha.

Czyli morały; o tempora, o mores! Wiadomo. Wcześniej było cudownie, moralne standardy sięgały niebios, w czasie transformacji nikt nie rozkradał majątku wspólnego, politycy byli mądrzy i dalekowzroczni, ludzie znakomicie poinformowani, nie było powszechnej przemocy na ulicach i w domach, i tak dalej.

Jak się nie rozumie, co się tak naprawdę dzieje i nie wie się, co tak naprawdę odpowiedzieć, to się zawsze zrzuca odpowiedzialność na „upadek obyczajów”.

I dalej popis arogancji: „Przeciętny człowiek nie myśli o procesach społeczno-gospodarczych w całej ich złożoności, ale poprzez hasła, pod które podkłada konkret, kiedy ktoś mu dostarcza winnego. I tak się jakoś składa, że wina przez znaczną część społeczeństwa przerzucana jest na tę stronę, która od ośmiu lat nie rządzi”.

Biedni, wszyscy ich biją, smuteczek… Co ciekawe, kiedy mówi o „przeciętnym człowieku”, to wychodzi z tego opisu wyborca PiS. Rozumie się, że reszta, jest jakaś „ponadprzeciętna”?

Czekaliście na gwóźdź programu, który zawsze musi się w takim libkowym wywodzie znaleźć, czyli „wina przekupstwa” (to taki libkowy odpowiednik pisowskiej „winy Tuska”)?

No i jest: „Po drugie coś, co byśmy nazwali „przekupywaniem” – wiem, że to niefortunne słowo – pewnych grup elektoratu, też działa. Trzynaste i czternaste emerytury działają”.

Kiedy autor wywiadu, Jakub Majmurek, nieśmiało pyta: „Może po prostu PiS utrzymuje poparcie, bo socjalni wyborcy widzą w tej partii jedynego obrońcę swoich interesów?”

Od razu otrzymuje ripostę: „Warto pamiętać, że ta najuboższa, najsłabiej wykształcona warstwa społeczeństwa nie jest aż tak liczna. Jest wiele innych kategorii społecznych, które z kolei opozycja mogłaby zagospodarować. Jakoś dziwnym trafem nikt się o to nie troszczy.”

Jako że nie ma tu definicji „elektoratu socjalnego”, od razu założono, że chodzi o ludzi żyjących na granicy przetrwania. Tymczasem „elektorat socjalny” to nie jest elektorat, który ogranicza się do „żyjących z socjalu”, jak to chyba sobie wyobraża prof. Marody. To są całe masy pracowników najemnych, którzy zauważyli relatywnie nieduże, ale jednak pozytywne zmiany w kwestii zatrudnienia względem czasów rządów poprzedników. I nie mówię tu tylko o tych najmniej zarabiających. I faktycznie, o te masy nikt się specjalnie nie troszczy, nie wciąga na sztandary. Także PiS, ale PiS przynajmniej wykonał jakikolwiek gest w ich stronę.

Oczywiście można dyskutować, czy to wszystko dzięki PiS, czy raczej generalnie dzięki koniunkturze gospodarczej itd. Niemniej jednak ostatnio na Twitterze w kontrze do takich opowieści jak wyżej ludzie, w tym wredni lewacy, zaczęli wrzucać zdjęcia swoich śmieciówek z czasów przedpisowskich, jak zarabiali po np. 7 zł na godzinę. A na Twitterze nie siedzą głównie przecież ci najbardziej dotknięci tego rodzaju procederem, a raczej ci, dla których to był zaledwie początek kariery. Wcześniej tak pracowały masy ludzi bez szans na poprawę swojego losu.

I tu jest wielka tajemnica „teflonowości” PiS. Mnóstwo ludzi po prostu pamięta jak wyglądały lata transformacji. Mogą nienawidzić PiS z wielu powodów, ale jak im się daje do wyboru znowu np. Tuska, jako „lidera zjednoczonej opozycji”, jak to przedstawiają libkowe media do znudzenia, to jednak nie bardzo chcą wracać do tamtych czasów. Skojarzenia są jasne. Wygrani transformacji dobrze kojarzą czasy Tuska. Cała reszta nie bardzo.

Ta dyskusja przypomina mi zdziwienie szlachty, dlaczego chłopi nie garnęli się do popierania ich powstań, a niektórzy wręcz współpracowali z władzami. Szlachta może i nawet czasem coś obiecała, ale to zaborcy znieśli pańszczyznę. Zagadka rozwiązana.

Czy czyniło to te rządy wspaniałymi i godnymi bezwzględnego poparcia? Nie. Dalej to były satrapie gnębiące zwykłych ludzi. Ale szlachta przez dziesięciolecia miała jeszcze niższą wiarygodność wśród chłopstwa, bo pamiętano czasy niewoli pańszczyźnianej. Po prostu traktowano ich słowa jak potencjalne oszustwo.

Może dlatego, że jestem „zwykłym człowiekiem”, najwyraźniej niedostatecznie „wykształconym” i nie dość moralnie wyrafinowanym niż prof. Marody, rozumiem te emocje. Choć oczywiście uważam, że wiele rzeczy PiS-owi trafiło się trochę przypadkowo, ale wiele też bolączek potrafił rozpoznać i przynajmniej w początkowym okresie rządów jakoś, mniej lub bardziej umiejętnie, rozładowywać.

Lewaki wiedzą, że PiS to kolejna konserwatywno-liberalna partia, której jakoś tak się złożyło trafił się taki elektorat a nie inny i musieli jakoś go „zagospodarować” kilkoma posunięciami. Ale 2020 rok i ich „tarcze dla biznesu” pokazały kim naprawdę są. Tak samo jak rozwadnianie prawa lokatorskiego i wielu innych kwestii. Niemniej jednak ludzie mają takie a nie inne skojarzenia. Wiedzą jak im się żyło 15-20 lat temu, a jak teraz.

Innego rozwiązania tej „tajemnicy” libki nie znajdziecie. Transformacja, która tak wychwalacie, była koszmarem dla milionów ludzi i teraz przyszedł za to rachunek.

A opowieści pani Marody, jakoby głównym kłopotem opozycji było to, że nie może się zjednoczyć np. w kwestii marszu 4 czerwca, to kolejny dowód na odklejenie jej świata od rzeczywistości. Kogo w Polsce kręci 4 czerwca, poza wąskimi elitami? Dlaczego akurat ta kwestia powinna być jakoś szczególnie istotna? Nikogo prawie to nie obchodzi, a dla wielu 4 czerwca to właśnie symboliczny początek koszmaru transformacji. O czym jak najszybciej woleliby zapomnieć, a nie celebrować.

Xavier Woliński