Polityczny tasiemiec za który wiecznie płacimy

euro Photo by Pixabay on Pexels.com

Serial „unijna kasa z KPO” trwa w najlepsze i pojawiają się kolejne zwroty akcji. Niezbyt zaskakujące, jak to w tanich serialach ze słabą obsadą, a takim tasiemcem jest cyrk parlamentarny.

Szefostwo PiS kombinuje, na ile musi zdemontować swoje „reformy” sądownictwa, żebyśmy wreszcie te pieniądze dostali. Do Sejmu wpłynął projekt zmian w ustawie o Sądzie Najwyższym według których sprawy dyscyplinarne i immunitetowe sędziów miałby rozstrzygać Naczelny Sąd Administracyjny. Natomiast Izba Odpowiedzialność Zawodowej Sądu Najwyższego straciłaby uprawnienie do orzekania w sprawach sędziów. Podobno ta zmiana została wynegocjowania z organami Unii, ale czy tak było, nie wiadomo. Jakieś negocjacje na pewno były prowadzone.

Trwa napinka między Solidarną Polską i PiS-em i wzajemne straszenie zerwaniem koalicji. SolPol już zapowiedział, że zmian nie poprze. Więc kierownictwo PiS szuka znowu wsparcia w opozycji.

Wcześniej pisałem, że PiS tak łatwo nie porzuci tych pieniędzy, bo zwłaszcza w obecnej sytuacji gospodarczej, każdy grosz się przyda. Morawiecki ponoć przestraszył resztę kierownictwa, że bez tej kasy mogą zapomnieć o wygraniu wyborów. Dlatego zależy im, żeby dogadać się z organami Unii jak najszybciej, bo potrzebują tych środków przed wyborami.

Swoją drogą, jakie to przewidywalne w tym tragikomicznym serialu. Jak wyciągają wielkie działa i walą w Unię w swoich mediach, to znaczy, że szykują się do zmięknięcia w negocjacjach z nimi, a ta kanonada ma to przykryć. Jak znowu robią deal z Niemcami (np. fabryką Mercedesa, albo kwestią przesunięcia Patriotów z Niemiec) to najpierw robią histerię antyniemiecką w swoich mediach, żeby od tego odwrócić uwagę swojego tzw. „twardego elektoratu”. Jak Kaczyński zaczął antyunijne i antyniemieckie tyrady wygłaszać na spotkaniach z „aktywem”, to podejrzewałem, że zaraz ogłoszą jakiś zwrot w negocjacjach z UE.

Oczywiście teraz opozycja rozważa, co jej się opłaca (partiom opozycyjnym, niekoniecznie nam). Wszystkie wolą przyjąć postawę wyczekującą i obserwować, co zrobią inni. Pamiętają jak poprzednio libkowe media zorganizowały nagonkę na lewicę parlamentarną za poparcie KPO.

Tusk razem z całym tym kramem zwanym PO woleliby wciągnąć którąś z mniejszych partii w tę pułapkę ponownie, bo nie ponosiliby wówczas żadnej odpowiedzialności za skutki. Jak KPO by przeszło i PiS wygrał wybory, to by opowiadali potem, że „dzięki np. lewicy PiS znowu rządzi”. Jakby PiS przegrał wybory to chętnie by z tych środków korzystali po stworzeniu nowego rządu. Jak środków z KPO nadal by nie było, to dalej by można było mówić, że „przez PiS nie ma środków z Unii” i z tego powodu mamy katastrofę, pomijając, że sami przyłożyli do tego rękę. Oczywiście udawaliby „przenajświętszą niepokalaną opozycję”. Tę opowieść naturalnie kolportowałyby chętnie masowe libkowe media

Problem w tym, że to my, nie PiS, nie święta opozycja, ale my możemy te fundusze stracić właśnie przez takie kunktatorstwo i pięciowymiarowe szachy. Wszyscy będą się podgryzać, analizować, co ich pasożytniczej sekcie partyjnej najbardziej się opłaca, obserwować jeden drugiego i podkładać sobie nogi, aż w końcu faktycznie tych środków nie dostaniemy. Te rozgrywki w klikach rządowych i opozycyjnych są częścią politycznej gangreny, która nas toczy.

Xavier Woliński