Prawdziwe cele szkolnictwa

photo of empty class room Photo by Dids on Pexels.com

Biedny Morawiecki, wysłał córkę do elitarnej katolickiej szkoły prywatnej, a tu taka krytyka? Przecież chce dla dziecka jak najlepiej, a najlepiej to najwidoczniej nie w szkole publicznej. Normalna sprawa, elita kształci elitę w elitarnych szkołach.

Sam Morawiecki wie co mówi, przecież jego rząd odpowiada za poziom szkolnictwa publicznego, więc doskonale się orientuje, że jego kolega z rządu zajeżdża je jak to tylko możliwe.

W tej prywatnej szkole mamy przykładowo „stałą opiekę pielęgniarską i lekarską”, a także logopedę, psychologa, pedagoga, socjoterapeutę, terapeutę integracji sensorycznej. Kto nie chciałby, żeby nad jego dzieckiem stale czuwali medycy i specjaliści? Klasy po maksymalnie 20 osób. Zajęcia z elementami baletu

Od razu pretensje, a przecież Morawiecki z Czarnkiem dostosowują Polskę z „mroków socjalizmu” do nowego świata. A ten nowy kapitalizm, oparty o automatyzację musi zadbać o to, żeby wyłoniła się nowa arystokracja, która będzie dobrze wykształcona i będzie zarządzać tą całą masą zbędnych ludzi.

Szkoła pozornie tylko powstała po to, żeby przekazywać wiedzę ogólną. Powstała głównie po to, żeby dostarczać przemysłowi siłę roboczą na tyle wykształconą, żeby ogarniała np. rysunek techniczny i potrafiła czytać i pisać. Ale tak naprawdę chodziło o dyscyplinowanie przyszłych pracowników (stąd nauka reagowania na dzwonek, ścisła hierarchia i bezwarunkowe podporządkowanie nauczycielowi, tak jak w przyszłości szefowi). Jeśli dzieciaki nauczyły się tu czegoś innego, to było to coś ekstra, niekonieczne.

W momencie, kiedy kapitalizm przechodzi transformację automatyzującą mnóstwo procesów nie będzie potrzeba już nawet tego. Dlatego szkoła dla mas może ulegać degradacji, za to wyłaniać się mają i rozwijać szkoły dla majętnej elity. Tam też za jakiś czas dojdzie do selekcji, bo przecież w przyszłości wyeliminowane zostanie sporo stanowisk dla białych kołnierzyków.

Reszta ma zostać w szkole, która przede wszystkim uczy posłuszeństwa względem nowych i starych panów, bezmyślnego reagowania na bodźce. Nie ma się nauczyć niebezpiecznych rzeczy takich jak współpraca, albo umiejętność krytyki źródeł historycznych. Generalnie jakakolwiek głębsza analiza jest niewskazana, bo może doprowadzić do „przesadnie” samodzielnych wniosków. Ma być powtarzanie często przestarzałej wiedzy (np. z fizyki), wałkowanie narodowej mitologii (niemającej często wiele wspólnego z faktyczną historią jako nauką, która właśnie opiera się na krytyce i sporze).

Obecna szkoła publiczna, tak często krytykowana, nie jest więc „błędem systemu”, ale mniej więcej działa tak jak ma działać. Ma wytwarzać takie podmioty na jakie jest zapotrzebowanie systemowe.

Dlatego bardziej wspierające kreatywność i „wolnościowe” szkoły mają być dla elity, a reszta ma realizować jakąś masówkę i wdrażać odpowiednie tresowanie, zwane mylnie „wychowaniem szkolnym”.

Są rozmaici reformatorzy, jacyś pojedynczy nauczyciele, którzy chcieliby wdrażać inne rozwiązania, ale od lat kończy się to tym samym. Albo odchodzą do szkół prywatnych, albo się dostosowują, albo dochodzą w ogóle z edukacji.

A rozszczepienie na wąską elitę i tresowaną resztę trwa i będzie się pogłębiać. Okienko możliwości przeskoczenia o oczko wyżej w hierarchii coraz bardziej będzie się zamykać. Już teraz elity żyją swoim elitarnym, osobnym życiem. Mają swoje osiedla, swoje szkoły, swoje media. A to tylko początek procesu.

Xavier Woliński