Stop demobilizującej propagandzie

Wczoraj
obiegła internet informacja, że przegłosowano rzekomo projekt ustawy
antyaborcyjnej. Oczywiście nie jest to prawda, żadna klamka nie zapadła,
skierowano go tylko do prac w komisjach, wbrew żądaniom ultraprawicy,
żeby przejść od razu do drugiego czytania. Wiele osób to już krytycznie
komentowało, także prawników, jedna z organizacji która to
rozpowszechniała już się przyznała do błędu, więc tematu nie rozwijam. W
każdym razie kiedy zobaczyłem co tu się szeruje w necie pomyślałem: o
czym ci ludzie piszą?

To może dobrze działa jako sensacja, lub
hasło utrwalające przekonanie przkonanych “jaki ten PiS zły”, ale działa
demobilizująco na ludzi, bo pokazuje, że “i tak nic nie mogą”.

Chodzi też o to, że 99 procent osób, w tym wielu komentatorów nie
rozumie jak funkcjonuje parlament, jak wyglądają prace itd. To jest
bardzo dziwne, kiedy okazuje się, że taki wywrotowiec jak ja, lepiej
orientuje się jakie są możliwości pojedynczego posła (niewielkie),
senatu (niezbyt duże), czy generalnie opozycji. Istnieje tyle mitów,
także na lewicowych grupkach, na temat parlamentu, że czasem nie wiem
czy prowadzić jakieś działania edukacyjne, czy raczej zachować ironiczny
dystans. Potem żerują na tym politycy wmawiając im cuda Np. pewna
posłanka Zielonych obiecywała parę miesięcy temu na wiecu, że ustawę
antyaborcyjną zablokują w senacie, choć to nie jest możliwe przy obecnej
konfiguracji parlamentu i możliwościach senatu. To była typowa ściema
polityczna. Ludzie w każdym razie klaskali i chyba o to chodziło
głównie.

Zawsze wychodziłem z założenia, że aby coś krytykować,
trzeba w miarę dobrze to poznać. Jestem mocnym krytykiem demokracji
parlamentarnej nie dlatego, że “się nie znam”, bo “mi się nie chciało
czytać” (nie chciało, zwłaszcza “opiniotwórczych magazynów”, które nie
tyle edukują co robią wodę z mózgu ludziom nie bardziej niż memy w
necie, czy filmiki na YT). Krytykuję ją właśnie dlatego, że za dobrze
wiem jak to działa. I potem dyskutuję z ludźmi, którzy nie mają
zielonego pojęcia o tym jak to funkcjonuje. Jednym się wydaje, że
pojedynczy poseł wybrany do sejmu ma jakiś poważny “wpływ na dyskurs”,
bo sobie może go obejrzeć na Fejsbuku, tak jak wcześniej, ale teraz w
sali sejmowej. Innym zaś się wydaje, że jak skierowano jakiś projekt do
pracy w komisjach, to “już go przegłosowano i zaraz wejdzie w życie”.
Nie. O wiele gorzej byłoby, gdyby go nie skierowano, tak jak chciała
Konfederacja. Teraz pewnie znowu trafi do zamrażarki, a Kaczyński będzie
nim grał w odpowiedniej chwili, cynicznie, jak do tej pory.

Czy
to oznacza, że należy temat olać? Wręcz przeciwnie, toczy się gra cały
czas, toczy się walka, ale walka nie w sejmie, ale na ulicach, w mediach
i wśród waszych znajomych. Tutaj wykuwa się “nowy konsensus” w tej
sprawie i to od naszej aktywności zależy, jak będzie to wyglądało w
przyszłości, bo chodzi o długofalowe utrwalenie trendu wzrostu poparcia
dla liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, chodzi o wzrost poparcia w
świadomości ludzi dla edukacji seksualnej. Ponieważ dopiero potem, w tej
kolejności, w razie wygranej w tej bitwie “w terenie”, znajdzie to
odzwierciedlenie w prawodawstwie, bo posłowie dostosują się do
dominujących trendów, choćby mienili się wcześniej Partią Konserwatywną.
Tak było w innych krajach i tak może być u nas.

Dlatego nie
wolno straszyć i demobilizować ludzi fejkniusami i histerycznymi
nagłówkami, bo długofalowo szkodzi to sprawie. Ludzie sobie zakodują, że
“sprawa przegrana”. Nic nie jest przegrane, a już na pewno nie w tym
cyrku na Wiejskiej. Walka dopiero się zaczęła.

Xavier Woliński