Wszyscyśmy z prowincji

Uliczka w Raciborzu. Fot: wolnelewo.pl

Perspektywa lokatorska, czy pracownicza została sprowadzona do niszy i nie bardzo rozumiem po co te wściekłe ataki rentierów i „przedsiębiorców” na to, co piszę, skoro po ich stronie stoją największe media, najbardziej wpływowe organizacje, mają silne lobby we wszystkich partiach. A tu ktoś ma czelność przyjąć inną perspektywę w analizie rzeczywistości polityczno-gospodarczej! Ktoś nas nie popiera w Internecie! Bezczelny człowiek!

Ostatnio trochę ponarzekałem na ten temat pewnemu dziennikarzowi (pozdrawiam!), że zapędzili nas do niszy. Pocieszająco nazwał mnie wówczas „królem niszy”. Król to trochę zbyt feudalne określenie, sam uważam się za kogoś kto by chciał prezentować „głos prowincji”. Prowincji rozumianej nie jako coś marginalnego, czy nieistotnego, ale wręcz przeciwnie. Perspektywy zepchniętej do niszy, choć dotyczącej milionów ludzi mieszkających i pracujących w tym kraju.

Fakt, nie jest nas zbyt wielu. Przykładowo, ilu znacie publicystów analizujących aktualne zdarzenia polityczne i gospodarcze, którzy stale mieszkają poza Warszawą? Czy w ogóle, ktoś się tu zastanawia jaki to ma wpływ na jakość narracji, która dominuje w Polsce? Czasem bywam w Warszawie i uderza mnie zawsze to, jak bardzo to wszystko gotuje się we własnym sosie. Znają się czasem jeszcze ze szkół, polecają wzajemnie do pracy w mediach i „think tankach”, w polityce, w siedzibach korpo. Kłócą się, dzielą się, jak dawni kumple z podwórka, a potem te kłótnie uogólniają na cały kraj i wciągają nas wszystkich w wojenki tylko racjonalizowane często jako „polityczne”, a tak naprawdę niejednokrotnie personalne.

Nawet jeśli ktoś przyjedzie tam z „prowincji”, to aby dołączyć do stada, zostać zaakceptowany, musi zacząć „krakać jak i one”. Mało tego, często musi wręcz zacząć być hiperpoprawny jeśli idzie o pewne poglądy czy sposób myślenia.

Choć warto zauważyć, że „prowincjonalne” i marginalne okazują się perspektywy nie tylko osób mieszkających poza Warszawą, ale osób spoza warszawskich kluczowych środowisk. W ramach samej stolicy są „centra” i marginesy. Warszawa posiada własną, zmarginalizowaną wewnętrzną prowincję, która nie ma tak silnej reprezentacji, jak klasa rządząca mediami, polityką i gospodarką. Niemniej jednak nawet perspektywę tych warszawskich „marginesów” łatwiej nagłośnić niż perspektywę pozawarszawską.

Przykładowo, relatywnie łatwiej było nagłośnić aferę reprywatyzacyjną niż aferę z prywatyzacją byłych mieszkań zakładowych, bo sprawą zajmowały się głównie grupy spoza stolicy. Wrocławia, Białegostoku,czy Katowic. Już się trochę pogodziłem z faktem, że nigdy ta masowa grabież mieszkań nie osiągnie takiego nagłośnienia i nie stanie się częścią historii tego kraju. Nawet jeśli lokalne media pisały o tym często, nie weszło to do dyskusji tych warszawskich wpływowych banieczek publicystycznych.

Mogliście o tym poczytać głównie u mnie i jeszcze sporadycznie gdzieniegdzie wspominali o tym pojedynczy dziennikarze „interwencyjni”. Ale nie stało się to przedmiotem debaty, która u nas nazywa się „publiczną”, ale de facto jest „Warszawską”.

Z wielu powodów. Byłby to sąd nad całą transformacją, która była oparta na zawłaszczaniu wspólnego majątku. A krytyka całej transformacji wychodzi poza wyobraźnię tych z centrum, tych, którzy w zasadzie bez transformacji nie osiągnęliby zbyt wiele. To jest temat z ich perspektywy „prowincjonalny” czy „marginalny”, choć dotknął całych mas ludzi. Z czego wielu już umarło, nie doczekawszy się sprawiedliwości, a walczą już „ostatni Galowie”. „Biologia wszystko rozwiąże i problem sam zniknie” – powiedział im swego czasu jeden z polityków. Faktycznie, kiedy umrą, lub zostaną siłą eksmitowani ostatni „zakładowi” lokatorzy, nic już nie będzie w stanie podważyć obecnego stanu.

Tak więc, jeszcze raz, spróbujcie zrobić sobie podsumowanie. Ilu znanych na poziomie krajowym publicystów udających, że prezentują perspektywę „ogólnopolską”, tak naprawdę reprezentuje perspektywę pewnego fragmentu Warszawy? Nie żadną „obiektywną całość”, jakąś abstrakcyjną „Polskę”, ale partykularny interes ich środowiska.

„Królem niszy” nie jestem, ale jestem z tak rozumianej „prowincji” i jestem z tego dumny. Ponieważ niemal wszyscy z niej jesteśmy. I czas, żebyśmy zaczęli mówić między sobą o sobie, a nie przyjmowali jako własną perspektywę ludzi żyjących w nieco innej rzeczywistości.

Xavier Woliński