Zero-covid w Chinach a sytuacja zwykłego człowieka

Źródło: Wikimedia Commons

Wśród zwolenników chińskiego podejścia do pandemii zwanego „zero-covid” rzadko podkreśla się sytuację ludzi pracy i migrantów, która jest delikatnie mówiąc niezbyt ciekawa.

Np. w Szanghaju, gdzie stosowany jest w ostatnich tygodniach tzw. twardy lockdown (zakaz wychodzenia z domu przy wykryciu przypadków w okolicy), o ile klasa średnia, o najzamożniejszych nawet nie mówiąc jakoś sobie radzi, to w mniej zamożnych dzielnicach dochodzi do protestów (ludzie łamią zakazy i wychodzą na ulice w niektórych miejscach), bo zwyczajnie nie mają dostarczanej żywności w odpowiedniej ilości. Paczki, które oferują władze odpowiedzialne za to, są swego rodzaju loterią uzależnioną od miejsca i czasu.

Na to zwróciła uwagę Weronika Truszczyńska z projektu Maopowiedziane, która jest w Szanghaju:

– Myślę że tutaj trzeba podkreślić to, że urodzenie się w kraju europejskim to jest wygrana na loterii. W krajach rozwijających się, które poszły na lockdown, ludzie nie dostali nic w zamian, bo państwo nie oferuje świadczeń socjalnych w postaci transferów pieniężnych.

Tak jest w Chinach i tak jest choćby w krajach Azji południowo-wschodniej, gdzie na dwa lata zniknęła cała turystyka, z której utrzymywały się rzesze ludzi.

W Szanghaju jedyne co na ten moment zaoferował rząd to ulgi podatkowe dla firm. Miło byłoby gdyby władze miasta wymusiły na landlordach umorzenie czynszów za kolejny miesiąc (tak się stało w 2020, ale tylko w przypadku firm), ale może być też tak że pomoc będzie zerowa.

Truszczyńska słusznie wskazuje na tę różnicę w realiach. Choć warto przypomnieć, że w Polsce także największe wsparcie otrzymały firmy, a pracownicy fizyczni, nawet w przypadku wykrycia ognisk koronawirusa w firmie, musieli przychodzić do pracy, bo inaczej nie mieliby z czego żyć. Praca zdalna stała się swego rodzaju przywilejem. W moim „cyklu pracowniczym” można było zapoznać się z realiami opisywanymi przez pracowników w trakcie pandemii.

Tak więc mimo różnic kulturowych i politycznych, podobny schemat pozostaje. Im niżej jest się na drabinie społecznej, tym gorsza sytuacja, co rodzi zrozumiałą frustrację i opór. Wszystkie systemy hierarchiczne tworzą takie sytuacje.

Sądzę, że gdyby podmiotowość i dobrostan ludzi był szanowany, łatwiej byłoby im przyjmować rozmaite tymczasowe ograniczenia. Wiele mówi się o różnicach kulturowych i one oczywiście istnieją, ale jest jakiś bazowy poziom charakterystyczny dla całej ludzkości. Ostatecznie bunty przeciwko ekscesom władzy wybuchały w każdej przestrzeni kulturowej. Czasem moim zdaniem podkreślanie „egzotyki” i „różnic kulturowych” prowadzi do wniosków niemal biologicznych, że „to inny rodzaj człowieka”. Na podstawowym poziomie wszyscy jesteśmy ludźmi.

Xavier Woliński