„Złote czasy dziennikarstwa”

shallow focus photography of magazines Photo by Digital Buggu on Pexels.com

Wczorajszy mój tekst trochę „autobiograficzny” a trochę o „upadku prasy papierowej”, wywołał pewną dyskusję. Zwłaszcza moje zwrócenie uwagi na trend, że coraz więcej dziennikarzy, także śledczych, ucieka z redakcji i decyduje się na różnego rodzaju „finansowanie społecznościowe”.

Niektórzy, używający Substacka i podobnych projektów, mają budżety przekraczające możliwości nawet dużych redakcji, dzięki dziesiątkom tysięcy wspierających. To oczywiście niesie za sobą różne zagrożenia, ale też ratuje dziennikarza przed wszechwładzą redakcji największych mediów, które decydowały o tym o czym wolno, a o czym nie wolno informować.

Jest frakcja osób, które uwierzyły niektórym dziennikarzom wzdychającym za „złotym czasami młodości”, jakoby kiedyś, w czasach „tradycyjnych mediów” było o wiele lepiej pod każdym względem. Co tydzień niemal pojawiały się „wstrząsające” materiały śledcze, redaktorzy czuwali nad jakością analiz, a społeczeństwo było doskonale wyedukowane dzięki ciężkiej misji światłych redakcji.

A potem sobie przypominasz jak to było. „ABC dziennikarstwa” uczył Tomasz Lis, redaktor w Faktach TVN. A w TVP królował wybitny program „WC Kwadrans” Cejrowskiego, w Wyborczej można było poczytać wizje księdza Oko. Te złote czasy wyprodukowały takie gwiazdy jak Durczok, a w mediach papierowych Gadomski czy z innej frakcji Warzecha. Oczywiście, byli też rzetelni i ciężko pracujący dziennikarze, ale ich robota rzadko miała głębszy wpływ na rzeczywistość, ponieważ jupitery skierowane były na „gwiazdy”.

Internet miał zniszczyć ten cudowny czas i teraz już jest niemożliwe „prawdziwe dziennikarstwo”. Owszem, były wówczas pewne plusy, np. w największych redakcjach większa może pewność zatrudnienia (w mniejszych to już różnie i w zależności od okresu). Spinanie budżetu niezależnych mediów i dziennikarzy było zawsze największą bolączką, ale to właśnie finansowanie społecznościowe pozwala ten problem przełamać i otwiera zupełnie nowe możliwości i dynamiki. Przede wszystkim umożliwia przełamanie impasu w dyskursie.

Te wszystkie wspaniałe redakcje jakoś nie potrafiły go przełamać w kwestii afer pedofilskich w polskim Kościele. Nie były zainteresowane materiałem Sekielskich dopóki ci, korzystając z finansowania społecznościowego, nie zrobili swojego filmu, mimo obecnej przez dziesięciolecia w polskich mediach tendencji do bagatelizowania i umniejszania problemu w imię „kompromisu” z hierarchią kościelną. Dopiero ta niezależna produkcja, dzięki Internetowi, mogła osiągnąć wielomilionową widownię i wywrzeć odpowiedni wpływ na opinię publiczną.

To jest tylko jeden z przykładów otwierających się nowych opcji. Dopiero raczkuje, ale podejrzewam, że najciekawsze dopiero przed nami. Tworzą się też rozmaite „kolektywy” dziennikarskie niezależne od konkretnych redakcji i inne innowacyjne formy. Nie, dziennikarstwo nie upadnie, dopóki będą chętni za nie płacić.

Upadną może redakcje, które będą próbowały tłuc teksty tych samych pięciu autorów, „gwiazd” z lat 90. dla wymierającej publiki. Swoją drogą, w Niemczech na przykład upadek dawnych redakcji nie jest tak głęboki jak w Polsce, więc może jest też problem z jakością samego „tradycyjnego” dziennikarstwa w tym kraju, które zasklepiło się w towarzystwie własnej adoracji w Warszawie, i które wałkuje te same trzy tematy opisywane w kółko przez te same nazwiska?

Jako że dawniej zajmowałem się prasoznawstwem i historią prasy, mogę powiedzieć jedno z całą pewnością: nigdy nie było żadnego „złotego wieku” dziennikarstwa. Zawsze rządziła histeria i paplanina. Polecam sięgnąć do najbardziej „prestiżowego” przedwojennego dziennika „słynnego” IKC. Od antysemickich insynuacji tam się roi, tania sensacja króluje, a czasem pojawiający się poważniejszy tekst czy reportaż tego nie równoważy. O bardziej politycznie zorientowanych pismach nawet nie ma co mówić.

Dodajmy, że to tradycyjne masowe media wyprodukowały niekoniecznie chwalebne ruchy polityczne i wyniosły totalitarne organizacje do władzy np. w Niemczech. O roli „prasy springerowskiej”, czy chadeckiej we Włoszech i jej nagonek na lewicę w czasie burzliwych lat 60. i 70. możecie sobie poczytać w książkach.

Zawsze rzetelne były pojedyncze nazwiska, które w krytycznych momentach potrafiły się postawić kunktatorskim redakcjom czy właścicielom. Często płaciły słoną cenę za postawę wyprostowaną. Różnica jest taka, że teraz mają plan B, mają gdzie się wycofać razem ze swoimi czytelnikami i czytelniczkami. Dawniej wychodzili nieodwołalnie z zawodu na zawsze. I to jest różnica, która może mieć zwrotnie w dłuższym okresie pozytywny wpływ na same redakcje, które będą musiały się mierzyć z odpływem czytelników do takich „partyzanckich” inicjatyw. Obserwując to, co się dzieje na tzw. Zachodzie, tam to już jest ruch, dzięki nowym narzędziom tworzenia i finansowania takich projektów, na progu masowości. Na razie jest faza „early adopters”, tych najbardziej odważnych i kreatywnych.

W Polsce mój projekt należy do pionierskich, więc zachęcam do wspierania: patronite.pl/Wolnelewo

Xavier Woliński