Czy jestem „doomerem”?

climate road landscape people Photo by Markus Spiske on Pexels.com

Był wzrost temperatury w ciągu paru dni o kilkadziesiąt stopni w górę, teraz zapowiadają, że w niektórych rejonach kraju pod koniec tygodnia ma być znowu zjazd o kilkadziesiąt stopni w dół. I tak w kółko. W Warszawie niedawno było rekordowe niemal 19 stopni na plusie, we Francji w niektórych punktach pomiarowych wskazywało 24 stopnie.

Jak pisałem, zaraz temperatura spadnie, więc znowu rozmaici „spece” będą się cieszyć „o, lewaki gdzie to ocieplenie”. Tymczasem to właśnie poruszanie się od ściany do ściany, gwałtowne zmiany, rozmaite rekordy są świadectwem zmian klimatycznych. To już do nich nie dotrze, bo to zbyt skomplikowane.

Powiem tak, chciałbym się mylić, chciałbym, żeby to wszystko, czego się obawiamy, było tylko „lewackim wymysłem”. Prawdę mówiąc daje mi to nawet pewną pociechę, że przecież możemy się mylić (jak wiadomo nie mylą się tylko prawicowi publicyści, kapłani oraz politycy). Może nie będzie tak źle, jak podejrzewam, że będzie…

Przecież jestem „doomerem”, a z doomerów się drwi i na lewicy i na prawicy, bo przecież „jeden prosty trick” pozwoli nam cieszyć się dalej „zreformowanym kapitalizmem”. Tymczasem mój doomeryzm nie wynika z tego, że nie ma możliwości ratunku. One istnieją, problem w tym, że coraz bardziej jestem przekonany, że sięgnięcie po nie okaże się dla tego gatunku małpy zbyt trudne. Już w zasadzie się okazuje. Wymagałoby to szybkiej i radykalnej zmiany gospodarki, polityki, edukacji, czy wreszcie codziennego życia.

Dlatego bez końca będą „reformować kapitalizm” a na końcu powiedzą, no cóż, nie udało się, musimy pożegnać się z paroma miliardami ludzi, ale obiecujemy że reszta, która przetrwa, będzie żyła w raju. Ludzie władzy mają to do siebie, że są przekonani, własne doświadczenie ich tego uczy, że zawsze spadną na cztery łapy i akurat oni będą żyli dalej tak jak dotąd, a katastrofa dotknie jakichś tam biedaków, najpierw tych na końcu świata, a potem „naszych” . A wszelkie zbyt gwałtowne zmiany mogłyby pozbawić ich władzy i dostępu do zasobów (co w przypadku nadchodzących kolejnych kryzysów może okazać się istotne w kwestii osobniczego przetrwania). Więc gromadzą zapasy, trochę świadomie, a bardziej instynktownie. Oczywiście kosztem całej reszty.

Naiwność polega na wierze, że ta fala tsunami nie dotknie ich samych. Nie ma takiego bunkra w którym by mogli się ukryć, zwłaszcza że żaden bunkier na dłuższą metę nie jest w stanie przetrwać samodzielnie. Zawsze bogactwo było wytwarzane społecznie i zagarniane przez nielicznych, ale bez tego wytwarzania społecznego cała struktura upada. Nie da się w żadnej enklawie utrzymać takiego poziomu życia, jak obecnie, a nawet zbliżonego bez setek tysięcy i milionów osób, które wytwarzają zasoby do utrzymania tego wszystkiego.

Tylko ludziom naprawdę ograniczonym może się wydawać, że ich bogactwo powstało w wyniku wyłącznie ich własnej pracy i własną pracą mogą utrzymać bez pomocy innych taki poziom życia jak dotychczas. Własną, bezpośrednią pracą można co najwyżej obrobić kawałek pola, ale nie żyć w luksusie.

Jednak są święcie przekonani, że sobie bez nas znakomicie poradzą. Problem polega na tym, że to oni nami rządzą i to oni prowadzą nas w wyniku własnych ograniczeń intelektualnych ku zagładzie. Cały czas będąc przekonani, że to, co robią, robią we własnym, „dobrze rozumianym” interesie. A ich interes jest w ich wyobrażeniu oczywiście „interesem wszystkich”, „racją stanu”. Ktokolwiek więc to podważa jest niebezpiecznym radykałem. Tylko kto tu naprawdę jest niebezpieczny?

Xavier Woliński