Dlaczego zazdroszczę libkom?

Od dawna zazdroszczę libkom infantylnego, ale pocieszającego obrazu świata. Ich wizja przyszłości jest prosta. Albo zwycięży „Zjednoczona Opozycja” (czytaj PO) i będzie „normalnie”, albo wygra PiS i będzie armagedon, apokalipsa, ragnarök, czy inny koniec świata.

Mój obraz sceny politycznej, tej „piany”, która unosi się nad prawdziwym życiem, jest jednocześnie bardziej skomplikowany i bardziej ponury.

Jak wygra PiS, to wiadomo, co będzie. Będą się czuli jeszcze bardziej bezkarni i trudniej będzie coś od nich wydusić w ważnych dla ludzi sprawach. Już teraz rozmowy z nimi, także w kwestiach socjalnych, przypominają dyskusje z magiem z wysokiej wieży. Może łaskawie odpowiedzą, a może nie. Oni niemal wszyscy tam uważają obecnie, że władza im się słusznie należy i kropka.

Jak wygra zaś opozycja to żadnego „sprawnego rządzenia” i „normalności” nie będzie. Raczej rozgardiasz, kłótnie o podział koryta i stołki. Wyobrażacie sobie jak ta zbieranina partii i partyjek się dogaduje w jakiejkolwiek sprawie? Są wygłodniali władzy i profitów, więc to może stanowić pewne spojenie przez jakiś czas, ale utrzymanie tego w ryzach będzie bardzo trudne. W dodatku jeśli PO zacznie forsować swoje księżycowe pomysły gospodarcze, będziemy mieli tutaj klimat rodem z dżungli.

Konserwy będą miały tam przewagę, więc w rozmaitych kwestiach dotyczących naszej wolności nie ma co liczyć na duże poluzowanie. Może coś tam rzucą jako ochłap mniejszościowej lewicy, żeby jej wyborcy się cieszyli, że „było warto wejść z libkami do koalicji”. Ale nie liczyłbym na nic poważniejszego.

W tym czasie, wśród tego chaosu, PiS będzie czekał aż się wykrwawią w walkach między sobą, a jego rządy zaczną się ludziom kojarzyć z czasami „względnej stabilizacji”. I wrócą do władzy w aureoli zbawcy.

Dlatego, cały czas uważam, że jedyna nadzieja na zmiany w dłuższej perspektywie jest w nas. W naszych działaniach, szerokiej samoorganizacji i zdolności do wyszarpywania coraz większych kawałków z tego cielska władzy. Innej nadziei nie ma i to jest jedyne co mnie trzyma jeszcze na powierzchni. A jeśli ktoś liczy, jak libki, że „przyjdzie dobry rząd” i będzie „normalnie”, i nie będzie już trzeba „zajmować się polityką”, ten może się bardzo rozczarować.

Niestety, widzę, że niektórzy czekają aż spadnie manna z nieba, przyjdzie mąż opatrznościowy, jakiś wspaniały polityk do którego się codziennie modlą i zrobi to za nas. Nie doczekają się. Niestety u nas zbyt mocno zakorzenione jest to czapkowanie przed politykami i oczekiwanie, że ktoś za nas rozwiąże nasze zbiorowe problemy. To jest niestety element autorytaryzmu, który tutaj tkwi od bardzo dawna. I to wcale nie wyłącznie na prawicy.

Xavier Woliński