Kobiety nie są petentkami polityków

Znowu ruch kobiet próbuje się zapędzać do szeregu w imię politycznych interesów.

Niektóre znajome osoby uczestniczące we wczorajszych protestach w różnych miastach w sprawie męczeńskiej śmierci Izabeli z Pszczyny, zaskoczyły próby łagodzenia haseł i przekierowania protestu miejscami wyłącznie w „anty-PiS”.

To nie jest przypadek. Libki czują, że w walce z PiS wystrzelały już prawie całą amunicję i jedyne co dotychczas zadziałało to zeszłoroczne protesty w sprawie wyroku TK. Zabrało to PiS aż 10 punktów procentowych poparcia. Bardzo dużo. Niektórzy zapomnieli, że oni jeszcze niedawno walczyli o 50 procent i większość konstytucyjną jak Orban na Węgrzech.

No więc jest teraz próba przechwycenia narracji tego protestu, żeby zaczął dominować duch nowego „kompromisu”. Politycy tacy jak Tusk czy Hołownia w celu łaskawego pojawienia się na protestach wymagają złagodzenia przekazu.

Wszystko co się stało w Pszczynie ma być wyłączną winą PiS, a samo odsunięcie PiS od władzy „przywróci normalność”, czyli kompromis oczywiście, bo Tusk rządzący żelazną ręką PO nie zgodzi się na jakieś większe manewry w tej sprawie. W każdym razie nie w obecnym swoim stanie świadomości i nie z takimi doradcami jakich ma. 

No więc chciałbym przypomnieć, że śmierć Izabeli, tak jak śmierć Agaty sprzed 20 lat i tak jak cała „droga krzyżowa”, które przeszły inne osoby w podobnej sytuacji, to jest wynik „kompromisu aborcyjnego”, jaki zawarli z klerem kompani Tuska, kompani Kaczyńskiego i generalnie cała niemal wierchuszka dzisiaj rządząca tym krajem po obu stronach tej pozornej barykady.

Jeśli przywrócony zostanie libkowy „kompromis” lub coś do niego zbliżonego, będą kolejne przypadki śmierci, nadal będzie „podziemie aborcyjne” i cały ten horror. Tylko liberalizacja przepisów wychodząca daleko poza ten „kompromis” może zakończyć to cierpienie.

Niektórzy libkowi komentatorzy twierdzą, że trwający ponad sto dni protest w zeszłym roku „wypalił się przez radykalizm”. Ano, każdy konserwatysta z którym rozmawiałem to powtarza. Radykalizm to właśnie domaganie się liberalizacji przepisów na kształt tego, co obowiązuje w innych krajach Europy. To, co jest normą w krajach za Odrą u naszych „postępowych Europejczyków” jest „radykalizmem”.

Cały czas tak próbują usadzać wszelkie protesty i ruchy kobiece. To się dzieje od lat. W tym kontekście warto przypomnieć słynny tekst Dominiki Wielowieyskiej w Gazecie Wyborczej z 1999 roku, która przywoływała feministki do porządku za hasło „mój brzuch należy do mnie”, a ona sama skłaniała się do poglądu, że „prawo do przerywania ciąży powinno być bardzo ograniczone”. Kończąc swój wywód ogłosiła, że „feministki powinny opuścić swoją wyimaginowaną rzeczywistość, zejść na ziemię i rozejrzeć się dookoła”.

Osoby, które zaczęły działalność dopiero po 2015 roku zapewne nie pamiętają, że ruch feministyczny, i to w czasach, kiedy był nieporównanie mniejszy i bardziej wątły niż teraz, był atakowany z każdej strony. Nie tylko w Gościu Niedzielnym, ale i w Gazecie Wyborczej. Feministki i inne osoby walczące o prawa człowieka, także o prawa pracownicze, niejednokrotnie były wyśmiewane od „niedzisiejszych”, które „nie stąpają po ziemi”. Salon konserwatywno-liberalny wyznaczał granice „tego co rozsądne i przyzwoite” w debacie publicznej. Feministki były zawsze tymi dziewczynami do bicia.

Teraz jest próba wykonania tego samego manewru. Nie tylko Godek „ustawia do szeregu” feministki, robi to także konserwa z partii nominalnie tylko liberalnych. Znowu wszystko ma dążyć do „kompromisu”, „kompromisowych haseł” itd. ponieważ „radykalizm odstrasza”. Liby, jak wywołacie protesty, na które przyjdzie w całym kraju w małych i wielkich miejscowościach sumarycznie prawie milion osób i które będą trwały prawie 100 dni, to możecie pouczać, co jest sukcesem a co nie jest.

Wszystkie protesty w końcu się wypalają i przechodzą do innych form działań. Stanie bez końca na ulicy oczywiście nie ma sensu, co już przetestował KOD. Trzeba robić robotę, a nie wyłącznie wiecować i to akurat ruch feministyczny wie od dawna. To, co odstrasza natomiast wiele osób, to lansowanie się polityków konserwatywno-liberalnych na tych protestach i za każdym razem próba przekształcenia ich w prosty „anty-PiS”. Tusk odstrasza już niewątpliwie. Polecam sprawdzić poziom niechęci do tego pana w sondażach. Konkuruje z Kaczyńskim w tej dyscyplinie.

Nie mam nic przeciwko, gdyby wierchuszka PO, Hołowni itd. ogłosiła, że jest za dostosowaniem prawa aborcyjnego do „standardów unijnych”, czyli za odrzuceniem „kompromisu”. Ale to to, co oni robią teraz, to rozbijanie i rozwadnianie ruchu w imię swoich interesów i linii partyjnej.

Różnica pomiędzy lewakami a libkami jest taka, że dla nich w większości prawa kobiet to tylko środkiem do pokonania arcywroga, czyli PiS i zdobycia władzy. Dla nas są celem samym w sobie. I tutaj nie ma możliwości powrotu do tego, co było. „Ani jednej więcej” nie oznacza „chcemy kompromisu aborcyjnego”. Żeby nie było „ani jednej więcej”, kompromis nie może już wrócić, bo będą kolejne przypadki śmierci.

„Anty-PiS” w niczym nie wystarczy. Ekspiacji muszą dokonać także politycy tzw. „opozycji”. Inaczej nic się nie zmieni. Sztab wyborczy PO nie może rościć sobie praw do wpływania na ruch proabo. To nie politycy PO są zagrożeni więzieniem, jak dzielne osoby z organizacji wspierających kobiety w możliwości wykonania bezpiecznej aborcji. KOD im nie wypalił i się skompromitował, więc teraz próbują skompromitować ruch kobiecy. 

Kobiety nie są petentkami pana Tuska. Ani żadnego innego polityka.

Tym razem jednak mam nadzieję to się nie uda. To nie czasy, kiedy Wyborcza mogła łajać feministki, a AWS-UW (czyli na dzisiejesze – PO i PiS), mogły ustawiać debatę publiczną pod swoje potrzeby polityczne. Przebudziliście śpiące olbrzymki i one już nie dadzą się zapędzić do kąta.

To nie wyłącznie PiS musi wyłącznie odejść, oni wszyscy muszą odejść. Albo przejść pokutę i przeprosić kobiety za „kompromis”, który doprowadza do śmierci. Kobiety nie są pionkami na waszej szachownicy 3D w rozgrywkach z waszymi byłymi kolegami z PiS.

To nie żaden koniec, to dopiero początek procesu, który wysadzi całą polityczną układankę III RP z siodła. Następne pokolenia aktywistek już się „hartują” w ogniu. Nie tylko w ruchach prochoice, ale też w ruchach klimatycznych, migracyjnych i innych. One wam pokażą, gdzie wasze miejsce panowie ze sztabów partyjnych.

Nic już nie będzie tak samo. Nie będzie już żadnego „powrotu do normalności”. Wszystko będzie dla was coraz bardziej „nienormalne” i nie będzie wam się „mieścić w głowach”.

Xavier Woliński