Libki na Węgrzech i w Polsce. Wszędzie takie same

Widzę, że u naszych libków po wyborach na Węgrzech oczywiście zero refleksji. Tylko zamknięty krąg pod tytułem „Złej baletnicy…”. Wybory zostały zmanipulowane/sfałszowane i użalanie się nad sobą.

Jakie więc libki widzą wyjście z tego zaklętego kręgu, skoro i tak wybory sfałszują i zmanipulują. Nie wiadomo. Odwagi by przejść do całościowej krytyki systemu im brakuje, więc dalej będą mamić ludzi w Budapeszcie (bo wyglądana to, że tylko w stolicy są w stanie wygrać), że zdobędą władzę w reszcie kraju. Może jednak libkowo-nacjonalistyczna koalicja z skrajnym liberałem ekonomicznym na czele nie jest przekonującą przeciwwagą dla Fideszu? Po prostu. Podtrzymuję to co napisałem wczoraj. Nawet gdyby było jak u nas, że libki kontrolują połowę mediów, to i tak by nie wygrali. Tak jak u nas.

U naszych libków nie ma żadnej refleksji, liczenie albo na katastrofę ekonomiczną, która zmiecie PiS (to że nas przy okazji jest mało ważne), albo jakieś dziwactwa w rodzaju „efektu Tuska” (naprawdę wielu libków wierzyło, że samo pojawienie się Tuska da wygraną z PiS). A w międzyczasie dalej będą zaganiać ludzi do głosowania na PiS obelgami o „pięćsetplusach” i obwinianiem wszystkich dookoła, oprócz samych siebie, o to, że PiS rządzi.

Xavier Woliński