Ludzie umierają masowo w Polsce. I co? I nic

people using electronic devices Photo by Diva Plavalaguna on Pexels.com

180 tysięcy osób umarło „nadmiarowo” w czasie pandemii – to jest wynik przerażający.

A najbardziej przeraża mnie niemal całkowita obojętność wobec skali śmierci w tym kraju. Skali, której dało się uniknąć. Jeśli nie chcieli obowiązku szczepień, to trzeba było wprowadzić chociaż masowe testowanie, co pozwoliłoby wyłapywać ogniska choroby odpowiednio wcześnie. Tu nie chodzi o to, że wybrano strategię A a nie strategię B. Różne kraje stosują rozmaite sposoby. Problem polega na tym, że w Polsce nie wybrano żadnej strategii.

A to przecież nie koniec, ta liczba jeszcze gwałtownie wzrośnie, bo system ochrony zdrowia od dawna przeciążony w wielu miejscach przestał działać i leczyć. Tak jak tłumaczyłem różnym „specjalistom od medycyny alternatywnej”, że wszystko jedno czy oni „wierzą w wirusa” czy nie wierzą. Rzeczywistość sama ujawni kto ma rację.

Pisałem, że ludzie z niewydolnością oddechową będą blokować ratownictwo medyczne i oddziały szpitalne. I tych zasobów zabraknie potem dla osób z innymi chorobami. Prawdopodobieństwo śmierci z powodu udaru, czy zawału wzrosło wielokrotnie.

Tu nie trzeba być geniuszem statystyki. Wystarczy spojrzeć na liczby sprzed pandemii i teraz. Dodatkowo warto porównać liczby śmiertelności z krajami o wysokim i niskim poziomie zaszczepienia. Wyprowadzają mnie z równowagi nagłówki pseudosensacyjne produkowane przez pulpę dziennikarską w rodzaju „zaszczepieni też mogą zachorować”, „zaszczepieni też mogą się zarazić”. Tak, mogą. Nikt nie twierdził, że nie mogą. Chodzi o to, że dzięki szczepieniom jest mniej ciężkich i śmiertelnych przypadków, dzięki czemu nie zapycha się wszystkich oddziałów szpitalnych duszącymi się ludźmi, którzy zabierają miejsce osobom chorującym na co innego, nie mniej poważnego. „Panowie szlachta” zajmując miejsce osobom z nowotworami czy zawałami zabijają tych ludzi. Po prostu.

Ci bardziej świadomi sytuacji się boją. Teraz trwa protest studentów Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy zostali wyśmiani przez niektórych pracowników i reprezentantów uczelni, bo nie chcą wracać z trybu zdalnego. Wiele osób mówi, że nie ufa rzekomym „zasadom sanitarnym” w tym kraju. Sytuacja na uczelniach niewiele różni się od „luzactwa” w reszcie kraju. Tymczasem wielu studentów musi dojeżdżać spoza dużych miast, bo w czasie pandemii nie wynajmowało stancji. Przez to mają kontakt ze starszymi osobami ze swojej rodziny (nawet zaszczepiona osoba w okolicy osiemdziesiątki jest narażona ze względu na niską odporność).

Gdyby testowanie i wykrywanie ognisk choroby szło sprawnie w tym kraju, ludzie mieliby większe zaufanie do tego, że jak idą do pracy czy szkoły, raczej się tam nie zarażą, a jak się zarażą to zostaną wdrożone procedury odpowiednio wcześnie. U nas wygląda natomiast to tak: „Idźcie i zarażajcie się”.

Wyzywanie od „leni” i „osób, które nie wytrzeźwiały od sylwestra” przez uczelniane władze nie rozwiązuje problemu. Obietnice, że „będą wietrzone pomieszczenia” to trochę za mało. Ludzie w tym chaosie już nikomu i niczemu nie ufają. A ryba zawsze psuje się od głowy.

Bagatelizowanie tragedii jaka odbyła się w ciągu ostatnich lat w tym kraju jest największym skandalem. Tragedii, która mogłaby konkurować ze stratami wojennymi.

Xavier Woliński