Salony i antysalony

„Tusk mnie nie lubi” – powiedział Duda. To cytat z „kawału”, który zrobili prezydentowi rosyjscy żartownisie, wkręcając go, że rozmawia z sekretarzem generalnym ONZ.

Ale ta wypowiedź poza tym, że zabawna, ujawnia też ukryte pragnienie. Kiedy środowisko związane z PiS
jeszcze nie było u władzy w ich tekstach bardzo często pojawiało się określenie „antysalon”. Prowadzili, ich zdaniem nierówną, walkę z „salonem” zbudowanym przez liberałów. Antysalon był tak naprawdę salonem odrzuconych. Od lat 90. to środowisko żywi głęboki uraz do „liberałów” za to, że zostało pozbawione należnego im, ich zdaniem, miejsca w panteonie. Najpierw walka toczyła się o uznanie przez salon, o stworzenie wspólnego rządu z PO i zakosztowanie owoców władzy, sławy i dostępu do „salonowych” mediów. Stąd ten żal, że „Tusk ich nie lubi”. Oni chcieli być akceptowani, lubiani, lansowani. Ego domagało się uznania.

Kiedy im się to nie udało po zerwaniu rozmów o wspólnym rządzie, zaczęli budować własne media, „antysalon” i toczyć coraz bardziej zaciętą walkę z pogardzającym nimi salonem. Rzecz w tym, że oni wcale nie chcieli salon zniszczyć. Nie chcieli znosić relacji władzy, likwidując samą strukturę tworzącą salony. Oni chcieli ten salon zastąpić własnym, a tych, którzy byli do tej pory „królami życia” zepchnąć do takich samych katakumb w jakich siedzieli oni. Byli jak niewolnicy, którzy robią powstanie nie po to, żeby znieść niewolnictwo, ale żeby stać się nowymi panami, a dawnych panów pognębić i strącić w niewolę.

To jest podstawowa motywacja ich działań. Wszystko to, co robili po zdobyciu władzy służy realizacji tego dążenia. Łącznie z posunięciami „socjalnymi”. Wiedzieli, że liberalny salon socjalu nie lubi, więc „trollowali” go świadczeniami w rodzaju 500 plus, a że to dodatkowo pomagało im zdobywać wyborców, tym lepiej.

I to jest fakt, stanowiący szczepionkę dla mnie przeciwko stanięciu po stronie tego obozu. Nawet jeśli czasem zdarza mi się pochwalić to czy inne posunięcie, to wiem, że nie wynika ono z ich poglądów, ale z chęci dokopania wrogiemu salonowi. Dlatego te rozwiązania „socjalne” są tak niespójne i chaotyczne, bo nie wynikają z żadnego poważnego, całościowego programu, ani podbudowy ideologicznej.

W brew temu co piszą różni zwolennicy PiS z lewicy. Elity tego środowiska w przeważającej większości nie są jakoś szczególnie bardziej przychylne „ludowi” niż konkurencyjne elity liberalne. Tak samo siedzą na symbolicznych “zbawiksie” i modnych knajpach, jak tamci z konkurencyjnego salonu. Widzą świat z pozycji warszawskiej elity dokładnie tak samo jak  tamci. Kaczyński czy Duda to nie są osoby „z ludu”, albo, którzy „rozumieją lud”, tylko inteligenci z Żoliborza i Krakowa. Oni nawet nie są jak ci inteligenci z książek Żeromskiego, którzy „pochylali się” nad ludem. Oni po prostu wykorzystują bezwzględnie ludowe pragnienia, a jednocześnie gardzą nim i opowiadają fantasmagorie nie bardziej odklejone niż ci z konkurencji.

To nie jest tak, że jak idziemy tam w sprawach lokatorskich, to się drzwi otwierają na oścież i natychmiast znajdujemy wspólny język. Jest naprawdę mnóstwo spraw niezałatwionych w kwestiach, którymi się zajmuję, a których PiS nie chce ruszyć, choć mógłby. Widzimy to podczas negocjacji na różnych szczeblach. Tak naprawdę jedyne, co na nich jako-tako skutecznie działa, to wiarygodna wizja, że takie a takie posunięcie rozsierdzi PO. Np. prezydenta miasta z konkurencyjnego obozu politycznego. Z wrogiego salonu, który trzeba zaorać i pognębić. Wtedy zaczyna się ewentualnie rozmowa. Pomoc ludziom dla samej idei, żeby
rozwiązać problemy potrzebujących? Taki koncept u nich w większości przypadków nie istnieje. Więc to, co nam najczęściej zostaje, to wykorzystywanie tych resentymentów do ugrania chociaż jakichś małych
zdobyczy w tej salonowej nawalance.

Niektórzy „socjalni” zwolennicy PiS nie zauważają, że kiedy poddany staje się panem, a z antysalonu wyłania się nowy salon, wracają stare zwyczaje. Sojusz z ludem jest tymczasowy i warunkowy. Po pierwszym okresie, zwłaszcza za rządów Beaty Szydło, kiedy tych ruchów „socjalnych” było nieco więcej, w czasach rządu Morawieckiego pojawia się coraz więcej projektów, które są wręcz antypracownicze i antylokatorskie. Znakiem tego jest np. wypłukanie praw ochrony lokatorów w programie Mieszkanie Plus, albo antypracownicze zapisy w kolejnych tarczach antykryzysowych. Coraz więcej jest dobrych dla biznesu a złych dla pracowników posunięć. Salon teraz chce już brać za twarz lud, jak każdy salon i brać owoce władzy
dla siebie i swoich biznesów. To nie są „przyjaciele ludu”. To są ludzie, którzy słuszne postulaty „ludowe” wykorzystują do swoich celów. I o tych mechanizmach w analizach trzeba zawsze pamiętać i brać pod
uwagę.

Dlatego ja się zapisać do żadnego salonu nie dam. Tutaj właśnie raczej należałoby budować prawdziwy „antysalon”, czyli ludzi, którzy chcą znieść samo panowanie, samą funkcję salonu, a nie jedynie zastąpić jednych drugimi. Sama przyjemność nawalania w liberałów mi nie wystarczy. Chcę konkretnych rozwiązań tu i teraz, a nie jedynie przyjemności odreagowania za Plan Balcerowicza.

Xavier Woliński