Wybory wyborami, walka trwa

Fot: wolnelewo.pl

Kurz po wyborach opada, emocje chyba też. Dominatorzy pozostali, ci którzy mieli zostać.

Znajomy zwolennik jednej z partii lewicowych napisał cenną rzecz. Teraz przechodzi do opozycji, żeby rozliczać partię z obietnic. I to jest ze wszech miar słuszna postawa. Najgorsze, co teraz może się zdarzyć, to demobilizacja w oczekiwaniu, że coś zostanie dane, bo ktoś coś obiecał.

A tymczasem trzeba się szykować nie do świętowania, ale walki w każdej kwestii. Już pomijam fakt, że liderką opozycji była partia, która np. przeciwstawiała się ostatnio wzmocnieniu ochrony związkowej. Ale mamy tam w sejmie teraz po stronie dawnej opozycji, dziś już wkrótce rządzącej np. posła Tomczaka, który uważa, że jego największym sukcesem w ubiegłej kadencji było „odrzucenie w pierwszym czytaniu projektu ustawy wprowadzającego aborcję na żądanie”. Tomczak zaliczył zresztą różne partie, był w PiS, był w PO, teraz jest w PSL. Takich Tomczaków tam jest więcej. To że tacy ludzie bez trudu przeskakują z jednej do drugiej świadczy o tym, jak mała odległość ideologiczna jest pomiędzy poszczególnymi partiami.

Już teraz Kosiniak-Kamysz zapowiada, że „żadne sprawy światopoglądowe nie będą przedmiotem umowy koalicyjnej”. A skoro dla libków „najważniejsze jest nie dopuścić PiS do władzy” to wiadomo, że w razie groźby zerwania koalicji pójdą na rozmaite kompromisy. Wszystkie partie będą przerażone możliwością utraty władzy, co będzie paraliżować jakiekolwiek gwałtowne ruchy.

Ale to nie znaczy, że nie ma szans na zmiany. Żeby wytrącić polityków z samozadowolenia z jednej strony i z tego lękowego paraliżu z drugiej, będzie potrzebna może nawet silniejsza presja społeczna niż za PiS. Żadnego czekania w nieskończoność, żadnej taryfy ulgowej. Presja musi być od pierwszego dnia. Dawniej, kiedy jeszcze zapisywano instrukcje poselskie i poseł je złamał, to kończył na szablach. Dzisiaj nie namawiam nikogo do sięgania po szable, bo by nas zaraz wsadzili, ale ulice powinny w razie czego znowu się zapełniać. Powinni czuć oddech ludzi na plecach cały czas.

Inaczej przehandlują każdą ważną dla nas sprawę za jakieś miraże „rozliczeń PiS-owskich aparatczyków”. Obawiam się jednak, że w tej euforii jaka z niezrozumiałych dla mnie przyczyn zapanowała w pewnych kręgach po wyborach ludzie także się zdemobilizują i zapomną o tym co ważne. O tym, że demokracja to my, a nie politycy.

Jestem przekonany, że głównonurtowe media libkowe, dla których ani kwestie LGBTQ+, ani liberalizacja ustawy antyaborcyjnej, już nie mówiąc o kwestiach socjalnych i pracowniczych, będą bezustannie straszyć, że jak będziemy „warcholić” to PiS wróci do władzy i „będzie armagedon” i to będzie nasza wina. Ostatnio wywoływanie poczucia winy to bardzo modna i dość skuteczna metoda dyscyplinowania i sięgają po nią wszyscy, od lewicy po prawicę. A dotąd straszenie PiS-em było nad wyraz skuteczne. To może sparaliżować także ludzi.

Spadek frekwencji na protestach zaobserwowałem już przed wyborami. Jeśli to się utrwali i ludzie nie będą wymuszać zmian, wywierać presji na wahających się posłów i bronić naszych zdobyczy socjalnych i pracowniczych, to może spowodować pogorszenie się sytuacji generalnie i faktycznie powrót jeszcze gorszej prawicy niż PiS na scenę.

Wielokrotnie udało nam się wymuszać także na PO, czy PiS zmiany np. w kwestiach lokatorskich, choć wcale nie witali nas z kwiatami. A jednak po dobrze zrealizowanej kampanii, czasem po dłuższej walce udawało się przeprowadzić zmiany przeciwko czyścicielom kamienic, w kwestii ochrony posiadania, w sprawie wykupu zakładówek. Nawet trochę kasy na mieszkania komunalne udało się wydusić, niestety rządzący „demokraci”, jakoś z nich niechętnie korzystali i teraz trzeba zacząć na nich wywierać presję, skoro środki jakieś są.

I tak bez końca. Demokracja to nie jest stan, tylko proces. To jest nieustanne zaangażowanie ludzi w wymuszanie zmian, które dotyczą ich życia. Nikt za nas nic nie zrobi, nic samo z siebie się nie stanie. To, że pewne kwestie w ogóle się pojawiły w obiegu zostało wychodzone, wywrzeszczane i wyprotestowane na ulicach. Nie można dopuścić do tego, żeby tłuste koty zaczęły się teraz dzielić stanowiskami i synekurami, a ważne sprawy zamietli pod dywan.

Społeczeństwo powinno być zawsze „pod bronią”, gotowe do obrony i walki o swoje prawa. Wtedy dopiero jest demokracja, a nie wówczas, kiedy rządzi ktoś, kto ogłosił się demokratą, a kolega z mediów nadał mu taki tytuł.

Xavier Woliński