Zdystansowane śmieszkowanie jest passé

Przeczytałem śmieszkowy w zamyśle tekst w Krytyce Politycznej „Poczet młodych warszawskich lewaków” i jakoś mnie nie śmieszy, choć nie jestem z Warszawy.

Mam po prostu przesyt takich „zdystansowanych śmieszkowych tekstów”. Karmieni byliśmy nimi przez całe lata dwutysięczne przez libów. W sumie tym lewakom o nic konkretnie nie chodzi, dymią, ale nie wiedzą po co, a tak naprawde chodzi o dragi i imprezowanie (w domyśle „tak jak nam”), do czego dorabiają jakąś ideolo bez względu na to z której frakcji są.

Tak więc to by było może zabawne, gdyby lewactwo w Polsce to była jakaś potęga, która tworzy i niszczy, rozdaje karty, jak zapowiada demonstrację, to wiadomo, że będzie wstrząs, miasto stanie, rząd poda się do dymisji, cokolwiek.

Śmieszkowanie z lewaków/anarchistów/aktywistek/związkowców to był przez 30 lat jeden ze sposobów pacyfikacji jakichkolwiek ruchów społecznych. Po prostu obciach się w coś takiego angażować. Tylko jakieś zaczytane w Marksie dziwaki w to wchodzą. Nikt „normalny” się nie angażuje, bo normalni trzepią hajs, klaszczą szefowi w korpo, a za plecami go nienawidzą. Nienawidzą kleru, ale oczywiście ślub kościelny, dziecko na religię itd. Angażować się? Wierzyć w jakąś sprawę? Nie no…

Tak więc owszem, śmieszyło by mnie, gdyby faktycznie aktywizm w Polsce to było masowe zjawisko, a nie nisza na którą plują wszyscy i konserwa z Gazety Polskiej i liby z Gazety Wyborczej. Jedni „na serio”, że lewactwo faktycznie już szykuje powstanie zbrojne (tutaj przynajmniej można poczuć się na chwilę silnym), drudzy „na śmiesznie”, bo wiadomo, hehehe, o co w tym wszystkim, hehehe, chodzi.

No więc ktoś z takim kontekstem jak ja, który siedzi w temacie nie od roku, ale już kolejne dziesięciolecie, ma po prostu tego śmieszkowania dość. Nie wiem. Może z wiekiem tracę poczucie humoru. W tym kraju ciężko w ogóle się śmiać z czegokolwiek, bo to zawsze jest śmiech przez łzy.

Xavier Woliński