Głos nieuprzywilejowanych

Grafika: Christoph Roser at AllAboutLean.com under the free CC-BY-SA 4.0 license.

Wiele osób sądzi, że naszym celem powinno być „przekonywanie nieprzekonanych”. To znaczy np. w kwestii ochrony praw lokatorów przekonywać bez końca landlordów, albo osoby, które aspirują do życia z tego rodzaju „dochodu pasywnego”. Albo generalnie, żeby przekonywać osoby z klasy średniej, które, korzystając ze swojego wykształcenia i klasowej pewności siebie, najprędzej skomentują tekst i będą prowadzić bez końca sofistyczne dywagacje.

Po latach zarówno pisania i dyskusji uznałem, że to nie ma sensu. Owszem, chętnie porozmawiam z osobą otwartą na np. zwykle bolesne przepracowanie kwestii swojego przywileju. Ale takie postawy się zdarzają niezwykle rzadko i zazwyczaj w realu. Rozmowa tego rodzaju może być inspirująca dla obu stron.

Niemniej jednak nie to powinno być moim celem. Takim powinno być dotarcie do tych osób, które są pozbawione głosu w przestrzeni medialnej zajętej niemal w zupełności przez wyższą klasę średnią i jej problemy. Celem powinno być dostarczenie sobie wzajemnie narzędzi oporu i prezentowanie opinii ludzi, których raczej nie stać na mieszkanie niż stać, już o zagranicznych wycieczkach nie mówiąc. Tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, żeby o to swoje jedyne mieszkanie zawalczyć odmawiając sobie wszystkiego płacąc czynsz lub kredyt.

Często jest tak, że napiszę tekst „kontrowersyjny” z perspektywy wyższej klasy średniej. Wówczas potrafią wyprodukować kilkadziesiąt, często długich, komentarzy „naświetlających” ich ból, ich problemy, ich perspektywę. Łatwo wówczas przeoczyć fakt, że ten sam tekst, który tak oburzył klasośredniowych krasomówców wsparło kilkaset osób zwyczajnie „lajkując”, ale się nie wypowiadając jakoś szczególnie.

Tak zwani „zwykli ludzie” często nie mają ani ochoty, ani czasu, rzadziej umiejętności, żeby wypowiadać się na temat ich bolączek. Tworząc np. swego czasu gazety zakładowe albo osiedlowe miałem największy problem z przekonaniem ludzi, żeby sami, a nie za moim pośrednictwem, zaczęli pisać o swoich problemach. Zwykli pracownicy i pracownice, zwykli lokatorzy i lokatorki nie będą masowo uczestniczyć w debacie publicznej, jeśli nie stworzy się im do tego przestrzeni. A się oczywiście nie tworzy, bo ta jest zarezerwowana wyłącznie dla tych bardziej elokwentnych z „wyższych sfer”. Nie są atrakcyjni dla reklamodawców i nie stać ich żeby wydać 12 zł na „tygodnik opinii”. Nie są więc ani twórcami, ani „targetem” dyskursu w Polsce.

Moja pozycja jest szczególna. Robotnicy z mojej rodziny, kosztem gigantycznego wysiłku, spowodowali, że zdobyłem jakieś wykształcenie i jakoś tam też wypracować mogłem zdolność do łatwiejszego wypowiadania się. Teraz czuję się w obowiązku spłacić swego rodzaju „dług klasowy” i zarówno opowiadać świat z ich perspektywy, jak i próbować stworzyć przestrzeń raczej dla takich osób. I staram się to robić i tutaj i w tzw. realu współtworząc od bardzo wielu, wielu lat narzędzia do jednocześnie do walki, jak i ekspresji dla nas. Dla mojej klasy społecznej z którą się identyfikuję. Sam jestem niezamożni i sam jestem lokatorem.

Owszem, lepiej sytuowane osoby nie są stąd przepędzane, ale powinny raczej to potraktować jako okazję do przemyślenia swojej pozycji społecznej i swojego przywileju. To nikomu nie zaszkodzi, a może pomóc.

Xavier Woliński