O tym jak zabiłem „lewicę” jednym tekstem

Tragikomiczna sytuacja. Napisałem dzisiaj tekst, w którym pojawiło się straszne słowo „feminatywy”. I się zaczęło… Niektórzy chłopacy się mocno uruchomili.

Rzekomo przez takie teksty lewica upada. Upada bo zamiast „zająć się ważniejszymi sprawami koncentruje się na takich bzdurach”!!11 Są inne problemy, także kobiet, jak wyzysk, a ty tutaj się feminatywami zajmujesz! I tak dalej i tym podobne. Jeśli kogoś interesuje ta dyskusja, może zajrzeć pod ostatni tekst na Facebooku, bo tam się rozkręciło na kilkadziesiąt walczących komentarzy z „nowomową sojalewacką”. Ale nie polecam raczej.

Cała ironia sytuacji polegała na tym, że ja ten tekst napisałem czekając na regularne spotkanie organizacji lokatorskiej, którą współzakładałem i w której działam tydzień po tygodniu od kilkunastu lat. Najdziwniejsze było to, że część tych płomiennych komentarzy o tym jak zabijam w Polsce lewicę, napisały osoby, które czytają mnie od dłuższego czasu. Najwidoczniej w pamięć im nie zapadł żaden z setek tekstów na tematy pracownicze, gospodarcze, lokatorskie, o klasie robotniczej, o strajkach i protestach pracowniczych (w niektórych sam fizycznie uczestniczyłem i/lub współorganizowałem, a niektórym szefom śnię się pewnie w koszmarach do dziś).

Jeden tekst w którym wspomniałem o feminatywach dobił ostatecznie lewicę w Polsce. Ponieważ człowiek jest jednowymiarowy i powinien zajmować się w 100 procentach wyłącznie jednym tematem i wówczas pokochają go dopiero masy ludowe. O naiwni… Może kiedyś tę naiwność skomentuję w bardziej pogłębiony sposób, ale teraz o czym innym.

Tak czy owak najzabawniejsze, że chłopcy się tak uruchomili na samo pojęcie, że pominęli faktyczną treść tekstu i najwidoczniej przeskoczyli od razu do sekcji komentarzy, żeby dopingować mnie, żebym wreszcie zajął się „poważną robotą i walką ekonomiczną”. A ja nawet w komentowanym tekście podkreśliłem, że sama walka o słowa i pojęcia to inteligenckie skrzywienie i nie ma znaczenia bez realnej, materialnej zmiany. Co nie znaczy jednocześnie, że słowa w ogóle nie mają znaczenia i należy temat zupełnie zignorować. Słowa opisują nam świat i nieprzypadkowo wyszydzono i wygnano takie pojęcia jak „robotnik/robotnica” albo walka klasowa. Przecież tak samo jak próbuje się egzorcyzmować feminatywy (choć były w języku polskim od zawsze), tak samo konserwa manipuluje językiem w kwestiach ekonomicznych.

To właśnie jest część tej inżynierii społecznej której tu dokonano. Niczym u Orwella (tego socjalisty, pamiętacie…) dokonano gigantycznej manipulacji. Wszyscy jesteśmy wydziedziczeni i wydziedziczone z naszego języka i naszej historii. I nie dokonano tego przypadkowo. Chodzi o to, żebyśmy nie byli w stanie wyobrazić sobie innego świata i żebyśmy nie mieli i miały narzędzi do opowiedzenia sobie tego świata w którym żyjemy.

Jeśli ktoś nie zauważa tej „dziwnej” zbieżności, że dokonano tego jednocześnie w wielu kwestiach, tak żeby język pasował do liberalno-konserwatywnego obrazu świata, to powinien jeszcze raz przemyśleć parę rzeczy. Przecież to jest oczywista sprawa. Sami się chłopcy uruchamiacie i piszecie kilometrowe komentarze wpędzając się w kanał, który dla was konserwa zaplanowała tworząc całą mitologię o „sojalewicy”. Uruchamiacie się na zawołanie, bo ktoś poświęcił jedną setną tekstów na kwestię feminatywów, i w tej dyskusji strwoniliście tyle czasu, że moglibyście już napisać kilka ponagleń do urzędu o przyznania lokalu socjalnego.

Komu się tu tak naprawdę pomyliły priorytety? Pomyślcie dlaczego akurat to was uruchamia, że musicie tutaj marnować tyle czasu na jałowe dyskusje?

Xavier Woliński